Janek był w minionym okresie kierownikiem działu partyjnego partyjnej gazety i siedział biurko w biurko z panią poseł partii obecnie rządzącej, która to poczciwa niewiasta od dwudziestu pięciu lat ustawia klocki w moim mieście. Choć w czasach transformacji Janek – Boże broń – nie zastawiał własną piersią tych wszystkich błędów i wypaczeń, które niczym ostre kamienie uprzykrzały drogę do świetlanej przyszłości, to została w nim jakaś taka nutka pokory w stosunku do aktualnej władzy, nieważne jaka by ona była – krajowa czy lokalna, oraz zamiłowanie do picia wódki.
Pozostanie on dla mnie postacią tragiczną, bo w gruncie rzeczy nie był złym człowiekiem – urodził się po prostu w złym dla siebie czasie i to życie stale zmuszało go do lawirowania, by nie dać się zepchnąć z powierzchni, by pozostać w pionie.
Gdy ludzie starego systemu wyrzucali go z pracy, załatwiłem mu w lokalnej gazetce etat sekretarza redakcji, za co był mi dozgonnie wdzięczny. Na swój sposób się lubiliśmy, choć zdarzyło mu się być wobec mnie nielojalnym, gdy za bardzo się wsłuchał w to, co w trawie piszczy.
I gdy już się wydawało, że wychodzi na prostą, właściciel kamienicy, w której mieszkał, podniósł czynsz tak wysoko, że Jankowi pozostało uciekać na wieś, na działkę, gdzie panowały iście spartańskie warunki. Była to dla niego – jak sam mówił – szkoła przetrwania. W końcu dopadł go wylew – pocieszał się wtedy, że Zaorski ma jeszcze gorzej.
Czasem do niego dzwoniłem, mówił mi wówczas, że tylko ja się nim interesuję, że tylko ja zawsze byłem wobec niego fair. W czasie ostatniej rozmowy zapytał mnie, kto wygrał wybory, bo nie docierają do niego żadne wiadomości.
Niedawno trafił w moje ręce aktualny leksykon dziennikarzy, były tam również nasze sylwetki. Okazało się, że Janek już od roku nie żyje.
© Marek Czuku