Najnowszy tomik poetycki Krystyny Rodowskiej „Jest się czymś więcej” (Warszawa 2017) wydany został w wersji mikro, zawiera bowiem tylko 21 wierszy, a jego nakład też nie szokuje, bo wynosi ledwie sto egzemplarzy. Taką formułę zaistnienia na poetyckim „rynku” (biorę to słowo w cudzysłów, bo jakiż to rynek) tłumaczy dedykacja książki: „Przyjaciołom”, a więc jest to prezent dla wybranych, wrażliwych na słowo poetyckie i ceniących pisanie autorki „Nuty przeciw nucie” (1993). Dodatkowym podarunkiem dla osób bliskich poetce duchowo jest wysmakowany layout tomiku, którego okładkę zdobi reprodukcja trochę „psychodelicznego” obrazu Franciszka Maśluszczaka „Dwoistość” (1999).
Gdy Rodowska startowała, kończyło się w polskiej poezji panowanie „formulizmu” Orientacji Hybrydy, a zaczynała dominacja nowofalowego „lingwizmu”. Wpływ obu tych tendencji widać zwłaszcza w pierwszych tomikach poetki, a pamiętać też należy o awangardowym tle jej wierszy. Ta szkoła języka, jaką Rodowska przeszła (oczywiście duży wpływ miała na to również jej działalność translatorska), odcisnęła się niczym znak firmowy na tej osobnej i nieco hermetycznej poezji. To, co wydała teraz, cechuje się dbałością o językową precyzję i egzystencjalną wiarygodność, przy jednoczesnym uproszczeniu – tak charakterystycznej dla początkowej fazy twórczości autorki – skomplikowanej metaforyki.
Wiersze z tomu „Jest się czymś więcej” dotyczą głównie przemijania oraz umiejętności korzystania z każdej chwili, co uświadamia czytelnikom błyskotliwa miniaturka „Krotochwila”:
„dobrze byłoby jeszcze
przez chwilę po-kroto
chwilić
po stokroć w chwili
być”
Tworzywem lirycznych refleksji o mijaniu czasu są niekiedy lingwistyczne wariacje, a mowa w tych utworach – o kończącym się lecie, wspomnieniu paryskiej jesieni, 77. urodzinach poetki (czyli „dwóch siekierkach”), zapomnianych mężczyznach „z odcieniem amoroso”, śmierci ulubionego kota, którego agonia uczy ludzi, jak odchodzić w nieistnienie, czy wreszcie o wszechobecnym paradoksie, który kieruje eschatologicznym myśleniem. Bowiem naszemu życiu i światowi nieustannie towarzyszy jakaś niewiadoma, jakieś niedopowiedzenie. Bardzo czuli na to są poeci, zatem „nieproszeni, lecz pożądani jak powietrze” nawiedzają ego autorki, dzieląc się z nią „darowizną wymowy / rzeczy niewymawialnych” („Poeci”).
Tajemnica wyobraźni potrafi przenieść ja obłożnie chorej poetki „między drzewa na wietrze, gwiazdy tuż nad głową”, co z kolei pozwala uwierzyć, „że jest się czymś więcej niż dotkliwym / ciałem” („Jest się czymś więcej”). Okazuje się też, że „ryzykowny uniform żeńskiego ciała” daje wolność („Ze snów o wolności”), a kobieta-treserka dysponuje sekretnymi sposobami, by poskromić czułością dziki instynkt lwa („Arcanum”). Zachwyt budzi tajemniczość starego kota, z którym można porozmawiać, a jego odpowiedzią jest mruczenie dla wtajemniczonych („Kot dialogu”). Również nie z tego świata jest z pewnością najświętsza sylaba hinduizmu om, będąca jako „tchnienienie życia” pierwotnym dźwiękiem (tam „cisza / rodzi dźwięk”).
„Żyjemy po omacku. Niektórzy wierzą, / że przyjdzie światło i nas wyzwoli” – takie myśli rodzi patrzenie na świat przez zamgloną szybę („Bielmo”). Jednocześnie nawet bezsenność można wykorzystać na „nasłuchiwanie losu”, który w końcu nakazuje nam trzymać się ziemi i pozostawiać po sobie ślady: „Bądź w śladowych ilościach, / ale bądź” („Gdy rozpocznie się prehistoria”).
Takie minimalistyczne „non omnis moriar” przekazuje Krystyna Rodowska swoim czytelnikom, wśród których jest na pewno wielu twórców. Powiązane jest ono ściśle z innymi dawnymi sentencjami-poradami: „memento mori” i „carpe diem”. Sygnalizowałem to zresztą już wcześniej, przywołując niezwykły wiersz „Krotochwila”. Po-kroto-chwilmy więc jeszcze trochę... czytając mądre wiersze Rodowskiej.
© Marek Czuku