Warto przypomnieć ten wywiad sprzed szesnastu lat ze znaną łódzką poetką:
– Obchodziłaś niedawno jubileusz 25-lecia pracy twórczej (dostałaś w związku z tym doroczną nagrodę Wydziału Kultury Urzędu Miasta Łodzi). Jak to się zaczęło?
– Początek był taki: Ja – 16-letnia licealistka strasznie skłócona z matką. Ona – humanistka chciała zawrzeć ze mną pokój i zadała nam wspólne pisanie wierszy. Były określone tematy, np. wojna, miłość... I, rzeczywiście, udało się mamie nas pogodzić. Potem spotkałam jakiegoś poetę i on nauczył mnie „techniki” pisania wierszy. Byłam pojętną uczennicą. Wcześnie też zadebiutowałam; miałam chyba 17 lat, gdy moje wiersze wydrukowano w „Odgłosach”.
– Sprzyjało Ci szczęście.
– Tak, miałam szczęście do ludzi. Pomagał mi też przypadek. Kluczowym momentem było przyjęcie przez PIW mojego debiutanckiego zbiorku „Gra” (1977). Trafiłam na znakomitego krytyka Juliana Rogozińskiego, który życzliwie porównywał mnie do Lipskiej, Szymborskiej... Mój debiut miał wiele recenzji, z reguły dobrych.
Kolejny tomik „Café Chaos” złożyłam w Wydawnictwie Łódzkim. Ale tam nawet go nie przeczytano. Ponownie więc zgłosiłam się do PIW-u, gdzie ukazał się w 1980 roku. Za „Czekam na ciebie w ciemnościach” (1986) dostałam trzy nagrody: im. Wyspiańskiego, Klemensa Janickiego oraz Funduszu Literatury. Następny zbiór wierszy „Hotele, pokoiki małe” (1989) również wydał mi PIW.
– Pracowałaś potem w redakcji „Poezji”, nieistniejącego już pisma, które miało wtedy pewną renomę.
– Pracowałam tam dwa lata. Druk w „Poezji” był wówczas na pewno prestiżowy. Redakcja dostrzegała większość ciekawych zjawisk poetyckich. Teraz brakuje mi takich opiniotwórczych pism literackich.
– W latach dziewięćdziesiątych publikowałaś mniej. A jednak wydałaś dwa kolejne tomiki.
– Kiedy na początku minionej dekady załamała się sytuacja wydawnicza, powstało w Łodzi z inicjatywy Joanny Ślósarskiej Stowarzyszenie im. Baczyńskiego. I ona właśnie zaproponowała mi druk książki „Paryska sukienka” (1991). Lubię ten tomik... Wydanie następnego zawdzięczam Henrykowi Zasławskiemu. „Klucz” (1999) powstał w złym okresie mojego życia, jest głosem przerażenia i zagubienia.
– A co teraz? Przygotowałaś coś nowego?
– Tak. Mam nadzieję, że w tym roku „Tygiel Kultury” wyda mi „Sieć”.
– Jakie to będą wiersze?
– Będzie w nich mniej rozpaczy, a więcej konstatacji. I nie poruszam się już tylko w kręgu spraw ostatecznych, jak miłość czy śmierć... Nie mam jeszcze dystansu do tych utworów. Zbiór składa się z wierszy napisanych dawno i wierszy całkiem nowych. Sama nie wiem, jak zabrzmią obok siebie. Czy będzie to inny głos.
– A o czym tak w ogóle piszesz?
– Wiersz wciąż jest ten sam, zmienia się tylko perspektywa. Powracają te same słowa, sytuacje, obrazy.
– Jest więc trudno...
– Tak. Coraz trudniej pisać wiersze. Z wiekiem jest się bardziej wymagającym wobec siebie. Myślę, że i inni ode mnie więcej oczekują. Zawsze jest też obawa, że kolejny tomik będzie gorszy od poprzednich.
– Próbowano Cię przypisać do nurtu neoklasycystycznego, widziano w Twojej poezji grę z kulturą, przydawano jej etykietkę „poezji kobiecej”. Jaki wiersz piszesz?
– Moja poezja dotyczy spraw najważniejszych. Piszę wiersz egzystencjalny człowieka, który zadaje sobie pytanie – skąd i po co tu przyszedł. Nie boję się pisać o sprawach ostatecznych.
– Kogo szczególnie cenisz? Co Ciebie inspiruje?
– Ważni dla mnie poeci to Herbert, Sylvia Plath, Bursa, Eliot, Rilke, Masters. Często do nich wracam. W moich wierszach pojawiali się: Barabasz (to po przeczytaniu powieści Lagerkvista), Pascal, Montaigne, Marek Aureliusz, Kierkegaard, Homer i mit Odysa, historia Penelopy. Inspiruje mnie malarstwo. Według mnie gra z kulturą jest fascynująca.
– Czy myślisz już o wyborze wierszy?
– Po wydaniu tomiku w „Tyglu” zacznę o tym myśleć. Z czasem pewne wiersze wydają mi się nieważne, inne nieoczekiwanie nabierają znaczenia.
– Jak oceniasz współczesną poezję?
– Mało jej czytam. W tym, co jest wydawane, panuje chaos. Docierają do mnie jednak – na przykład przy okazji jurorowania w konkursach – zaskakująco dobre, świeże, piękne wiersze. Jest wielu dobrych poetów.
– Pozwolę sobie więc zadedykować im jeden z moich ulubionych wierszy Ewy Filipczuk:
„Napisać o najważniejszym. Teraz.
Kiedy nie jest za późno. Jeszcze pamiętam.
Wiem o czym. (...)
Znaleźć takie słowa,
Które nie będą na próżno.
Nie przyjdą za późno.
Żebym mogła obronić się.
Żebym mogła odpocząć
Po wierszu”.
[„Kalejdoskop” nr 2/2003, s. 20-21]
© Marek Czuku