Systematyczne pisanie bloga pozwala na inne spojrzenie na mijający czas, z większym dystansem, pokorą i pietyzmem. Zmusza do ciągłego oddzielania ziarna od plewy: tego, co ciekawe, intrygujące, niebanalne, od tego, co powinno zostać na zawsze zapomniane, mimo że przez chwilę zajmowało naszą uwagę. A przede wszystkim jest ucieleśnieniem zasady nulla dies sine linea, która powinna stale przyświecać wszystkim piszącym (powinna, a nie przyświeca, jak to możliwe?, kto do tego dopuścił?, kto za tym stoi?).
8.01.15 Łódź
Andrzej Wilczkowski uczcił swoje 84. urodziny wydaniem książki „Zderzenia zdarzeń” – „fascynującej opowieści o górach, ludziach, Titaniku, Marszałku Józefie Piłsudskim, Ewie i Lilith i innych fascynujących rzeczach – składającej się w jedną całość, budzącej głębokie refleksje o istocie człowieczeństwa i praprzyczynie – czymkolwiek by była”, jak można było przeczytać w zapowiedzi jego benefisu, który odbył się w łódzkim Domu Literatury.
Pan Andrzej jest człowiekiem wszechstronnym i wielowymiarowym – to prozaik i alpinista, podróżnik i polarnik; z wykształcenia inżynier mechanik, z zamiłowania historyk; wykładowca, rzeczoznawca i autor patentów; piłsudczyk i działacz opozycyjny; gawędziarz wreszcie, pełen poczucia humoru i dystansu. I mimo że opublikował wiele opowiadań, szkiców i felietonów, to największym jego bestsellerem okazał się dwutomowy podręcznik akademicki na temat silników spalinowych, jak przewrotnie zauważył prowadzący spotkanie Andrzej Strąk.
Do kawiarenki Domu Literatury przybyło ok. 80 osób, głównie przyjaciół Pana Andrzeja z kręgu Studenckiego Teatru Satyry „Pstrąg” (dla którego pisywał teksty) oraz środowiska taterniczego i literackiego. Klimat był ciepły, swobodny i familiarny. A na koniec zjadłem na spółkę z Małgosią Miruch-Górą przepyszne ciasteczko, popijając je czerwonym winem.
9.01.15 Warszawa
Warszawski oddział SPP zorganizował tradycyjne spotkanie opłatkowe, na które zaprosiła mnie Zosia Beszczyńska. Pojechałem tam z pewną taką nieśmiałością, ale zaraz ten nastrój prysł bezpowrotnie, bo stołeczni literaci okazali się ludźmi gościnnymi, życzliwymi i otwartymi. Miałem okazję porozmawiać z osobami, które już wcześniej znałem, oblekli mi się w ciało wirtualni znajomi z Facebooka, poznałem także pisarzy, których do tej pory nie było mi dane poznać osobiście, a jedynie czytałem ich książki bądź sąsiadowałem z nimi na łamach pism literackich. Bardzo się cieszę np. z nowego kontaktu z Krysią Rodowską, z pogawędki, jaką sobie uciąłem z Wackiem Holewińskim, z najnowszego tomu wierszy, który podarował mi ks. Jan Sochoń, a także z wielu innych rozmów, wymienianych serdeczności i uścisków. Dziękuję Ci, moja cicerone! To doprawdy był raj, choć nie jestem aż tak głupi i naiwny, żeby nie zdawać sobie sprawy z istnienia również czyśćca oraz piekła.
20.01.15 Poznań
Miałem przyjemność prowadzić spotkanie w Klubie Literackim „Dąbrówka” z poetkami Łucją Dudzińską i Dorotą Nowak. Objawiły się one w literackim świecie całkiem niedawno, choć piszą już wiele lat, od czasów szkolnych. Łucja debiutowała tomem „Z mandragory” w 2013, Dorotka rok później zbiorkiem „Na dwa”. Obie łączy również brak wykształcenia filologicznego (Łucja ukończyła studia ekonomiczne, Dorotka zaś politechnikę) oraz urok osobisty i uroda. Ich głęboko humanistyczne wiersze, poruszające problemy egzystencjalne oraz psychologicznych relacji międzyludzkich, spotkały się z doskonałym przyjęciem – każdy z nich zebrani nagradzali spontanicznymi brawami, a takie rzeczy zdarzają się podczas spotkań autorskich nieczęsto. Duże wrażenie zrobiły też błyskotliwe szkice na temat książek bohaterek dzisiejszego wieczoru, jakie wygłosiła Kasia Michalewska. W trakcie spotkania Jurek Grupiński, który od dziesięciu lat prowadzi przy Poznańskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Klub „Dąbrówka” (a w ogóle jako Klub Literacki to już 45 lat), rozdawał najnowszy, 51. numer „Protokołu Kulturalnego”, kwartalnika ukazującego się pod tą nazwą od ponad szesnastu lat. Poznań – miasto doznań! Nieprawdaż?
22.01.15 Łódź
Monika Sawicka zaprosiła mnie do osiedlowej Telewizji Kablowej Ret-Sat 1 na rozmowę o trzech najważniejszych dla mnie książkach. Trudny wybór. Ostatecznie opowiedziałem się za „Szwejkiem”, którego czytałem z dziesięć razy, „Dżumą” oraz „Mistrzem i Małgorzatą”. Zadecydowały względy artystyczne: głębia, uniwersalność, wielowarstwowość, wizja, rozmach, siła przekazu etc. Do ostatniej chwili wahałem się, czy nie dorzucić jeszcze „Procesu” i „Roku 1984”, ale jak trójca, to trójca – to rzecz święta i basta.
Zauważyłem, że wybrałem powieści traktujące o walce dobra ze złem, podnoszące problem wolności indywidualnego człowieka w starciu z państwowym, opresyjnym systemem, a posługujące się wielką metaforą, parabolą, alegorią. To nie przypadek ani ideologiczne podejście, ja chyba po prostu tak mam.
Monika już mnie o to nie pytała, ale jeśli chodzi o polską literaturę, to na moim podium stanęłyby: „Lalka”, „Sklepy cynamonowe” i chyba też „Ferdydurke”, choć tej trzeciej pozycji już nie byłbym tak bardzo pewien.
Pozostaje jeszcze poezja – a to całkiem odmienna kategoria. W tym przypadku należałoby, moim zdaniem, wybierać nie poszczególne książki, lecz całokształt twórczości danego autora albo pojedyncze wiersze. Ale to już temat na inną okazję.
23.01.15 Łódź
Józef Baran wydał niedawno wybór swojej korespondencji, jaką prowadził od 1974 ze Sławomirem Mrożkiem, pt. „Scenopis od wieczności”. Jednym z przystanków na trasie promocyjnej tej książki była Biblioteka Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie krakowski poeta wystąpił wspólnie z aktorką Anną Piróg-Karaszkiewicz oraz Jakubem Pawlakiem. Występ tego ostatniego (akordeon i śpiew) był jak zwykle brawurowy, a jego przepis na sukces, który chyba już odniósł i to w krótkim czasie, zawiera się w słowach: skromność, prawda i szczerość.
Ale wróćmy do listów, jakie wymieniał będący tuż po książkowym debiucie młody poeta z uznanym już w świecie pisarzem. Pomimo naturalnej w tym przypadku relacji Mistrz – terminator, można odnieść wrażenie, że Mrożek bronił się przed przemawianiem ex cathedra i dialog między tymi twórcami różnych formacji i generacji, których łączyło wspólne miejsce urodzenia – małopolska wieś Borzęcin, przybierał często charakter partnerski. Autor „Tanga” szczerze i bez ogródek pisał o trudnych relacjach międzyludzkich w środowisku artystycznym, o emigracji, o swoim dystansie do świata, o tajnikach warsztatu twórczego, o przemijaniu i metafizyce. Choć rozmówcy byli z zupełnie innych parafii, to jednak od razu nawiązała się między nimi nić porozumienia. Chłodnemu na zewnątrz Mistrzowi zdarzało się w tym dialogu opuszczać twardy pancerz, gdy przestawał skąpić słów i nazywał rzeczy po imieniu (jak to celnie opisał Baran: „Mrożek na chwilę się rozmrażał”).
W tym gęstym od treści i wrażeń artystycznych spotkaniu uczestniczyło prawie 50 osób, które żywo reagowały na to, co działo się na scenie, a prezentowane były także wiersze Józefa Barana z różnych lat.
© Marek Czuku