Ja i Marek Parulski to historia erotycznego flirtu. Kontakt z Markiem był wielopoziomowy jakby się było w budynku o wielu piętrach. Windą w tym budynku była inteligencja i jakaś mistyczna wręcz intuicja. Niekiedy wybieraliśmy się na taki kosmiczny spacer. On pisywał smsy lub dzwonił i zdawał relację gdzie się znajduje. W tym samym czasie i ja wychodziłam na spacer. Spacerowaliśmy relacjonując co spotykamy na swojej drodze. Ale relacje były na zupełnie innym poziomie. Nasze percepcje szalały jak ćmy kręciły się wokół tego co świetliste. Wyobrażałam sobie że jest na księżycu a ja na Ziemi i poprzez telefon kontaktujemy się. On to podchwycił i nadawał na tych samych falach co ja. Zadanie jakie sobie postawiliśmy to spotkanie. Wciąż byliśmy w dwóch odległych od siebie miejscach więc relikt spotkania był dla nas czymś najważniejszym. Rola spotkania urosła do czegoś niebotycznego. Nie było wiele tych spotkań. Może dlatego poemat jaki mu poświęciłam „Liryki są przy tobie matematyku” publikowany w „RicieBaum” jest o kobiecie i mężczyźnie, którzy przebywają w oddalonych od siebie miastach. Dialog jaki się miedzy nimi nawiązuje jest na odległość. Ta odległość jednak nie rani przeciwnie pozwala im bardziej się poznać. Dystans zmusza ich do uważnych gier językowych między sobą. Gry językowe miedzy nimi są jak uprawianie miłości. Pisał do mnie: „wiesz, że potrafię być mistrzem kontaktów i konwersacji”. Poemat zaczęłam pisać pewnego listopadowego wieczoru. Umówiliśmy się że choć oddaleni spędzimy razem noc. Ubrałam się w wieczorową suknię, powoli się malowałam z wyczuciem każdego niuansu twarzy, potem podałam do stołu owoce i słodycze. Już w trakcie tych przygotować zauważyłam że vis a vis mojego okna pojawił się księżyc. Tak księżyc był nieodłącznym towarzyszem naszych lirycznych schadzek. Pisanie tego poematu było jak spotkanie z nim. Po kilku latach wróciłam do tego tekstu postanowiłam, że to nie tylko będzie dialog ale kolaż z wszystkiego co nas kiedykolwiek dotyczyło. W Marku było coś kosmicznego. Coś niewyobrażalnie niesamowitego. Był matematykiem, który uwodził mnie matematycznymi definicjami. Pytałam czy jest wzór na miłość? A on że ciekawszy byłby wzór na kobietę. Był też filozofem autorem książki „Podglądarka idei”, w której jego erudycyjność jest zniewalająca. Mieliśmy świetny kontakt, nie wiem w jaki sposób, ale on wychwytywał natychmiast moje ekscentryzmy myślowe i prowadził je. To on zauważył że widzę czas. Opowiedziałam mu że mam odczucie, że na każdej ulicy panuje inny czas jakbym podróżowała w czasie. On na to że widzę czas. „Widzieć czas” przecież to brzmi fascynująco! Kiedyś powiedziałam mu, że mam tyle stolików nocnych ilu miałam kochanków, i tyle parawanów ile miałam kochanek a on na to że zakłada na siebie mój parawan i że pragnie mojego mieszkania. Marek był wymagający wobec mnie. Stawiał przede mną problemy intelektualne do rozwiązania i egzekwował odpowiedzi. Miał coś z rokokowej damy i gdybym poprosiła go o założenie sukni pewnie by się zgodził. Był gotowy na wszystko na każdy mój kaprys. Jakby tworzył dla mnie wiele światów. Umiejętne przeobrażał się. Kiedyś pokłóciliśmy się, całą noc spacerowałam ulicami Wrocławia. Wydawało mi się że spaceruję w trumnie. Nie chciałam wracać do domu bo tam czekała mnie samotność i świadomość tej kłótni. Marek dzwonił co jakiś czas ale ja nie odbierałam telefonu. Wtedy to odkryłam że dworzec jest jak drogocenny pierścień. Wszystko wokół było takie soczyste. Chciałam wycisnąć świat do szklanki i jednym haustem wypić go. Padał deszcz. Krople na jesiennych liściach sączyły światło latarń. Potem poszłam do miejsca, gdzie kiedyś pewna starucha nakrzyczała na mnie i kazała podnieść rzuconą na chodnik pestkę. Potem odkryłam, że nie ważna jest pestka ale ziemia na której się ją sadzi. Potem długo tańczyłam nad rzeką. Do domu wróciłam nad ranem. Marek zdążył oddzwonić wszystkich moich znajomych. Histeryzował. Wariował. Niepokoił się o mnie. Rano byliśmy znów razem. Lubiłam tę jego histerię. Wtedy robił się jak kobieta. Jak rokokowa dama, która szuka zagubionego wachlarza. Tym wachlarzem byłam ja.
© Ewa Sonnenberg