Zawsze byłam ta gorsza. Ta którą się pomija, przemilcza, nie zauważa. Ta która była jak coś zastępczego gdy akurat kogoś innego pod ręką nie było. Ta na zapchaj dziurę. Ta gdy nie ma już innego pomysłu. Nie miałam prawa do bycia prawdą siebie bo każdy wmawiał mi że moja prawda jest fałszywa. Te wszystkie zaskoczenia jak to ty to ty tamto? Jak to możliwe? Zawsze byłam ta gorsza bez szans na odmianę swojej sytuacji. Jakbym do niczego nie miała prawa ani do realizacji siebie, ani do swoich marzeń, ani do prawdziwej miłości. Jakby coś chciało mi odebrać możliwość bycia taką jaką naprawdę byłam. Jakby coś próbowało mnie nieustannie kontrolować i sprowadzać do parteru. Miałam być pokonana i na drugim planie. Miałam być odrzucona i odsunięta od prawdziwego życia. Było to jak wielki kamień którym byłam jakby przygnieciona. Szczelnie ukryta za zmową jakiegoś dziwnego splotu okoliczności. Może dlatego wyrobiłam w sobie rodzaj pokory, która była mi pomocna w tworzeniu. Wyćwiczyłam tę pokorę by stosować różne uniki egzystencjalne. Nie mieć nic wspólnego z tym co mnie dotyczyło. Nie mieć nic wspólnego z tym co mnie ograniczało. Odsunąć ten kamień i wyjść z ciemności na światło dzienne. Przedrzeć się przez gąszcz wypowiadanych słów o mnie i znaleźć się na otwartej przestrzeni braku słów. Odetchnąć z ulgą i stać się sobą. Wraz z tym tajemniczym uczuciem jakim jest pokora dojrzewałam do ważnych życiowych decyzji. Pokora, ale też bunt wobec tej sytuacji. Bunt był osadzony w realiach może dlatego miał w sobie tyle siły. Tak powstał mój wiersz „Manifest wewnętrzny I” z tomiku „Smycz” (2000). Był to krzyk buntu, a nawet bunt wobec tego krzyku. Odrzuciłam wszystko co mogło mi stawać na mojej drodze. Odrzuciłam nawet samą siebie przybierając różne role i wyzwania bycia na ful. Ten wiersz powstał jak za pstryknięciem z palca, nic dziwnego dokładnie opisywał tamten stan. Bycia poza wszystkich, bycia na krawędzi, bycia przeciw. Skłócona ze światem i z samą sobą szłam na oślep w najgorsze niebezpieczeństwo. Ryzykowałam. Prowokowałam. Uciekałam. By odczuć wreszcie to nieprzynależenie i brak jakichkolwiek relacji. Naraz odrzucenie stało się moją wolnością. Stałam się niezależna a mój żagiel języka wypłynął na pełne morze. Zawsze byłam ta gorsza, ale to dało mi grunt do podjęcia walki o siebie. Do nieustannych przemian by wymykać się temu co chciało mnie udupić. Nie wiem czy wygrałam tę walkę, może najważniejsze jest to że dzięki tej walce powstał między innymi ten wiersz.
© Ewa Sonnenberg