1. Naturalizm przyrodniczy zakłada, że istnieje coś takiego jak dzika przyroda, którą zwalczamy, aspirując do cywilizacji i kultury. Natomiast (bliższy mi) kulturalizm powiada, że natura wcale nie jest dzika, bo sama się kultywuje, zwłaszcza jej zoosfera, w której istnieją różne obyczaje, rytuały, procedury i hierarchie. Etolodzy w rodzaju Konrada Lorenza (Nobel 1973), Vitusa Drὅschera lub Edwarda Lorenza opisują niepozbawione głębszego sensu zachowania zwierząt, a czasem nawet roślin. Etos, pojęty jako system wzorów postępowania, należy nie tylko do świata tradycyjnie pojmowanej kultury, ale i natury, a zatem przyroda jest paradoksalnie kulturalna. 2. Wielokulturowość. Idzie tutaj o cechę państwa wystarczająco tolerancyjnego, aby mogli w nim żyć obok siebie ludzie różnych wyznań, języków, obyczajów, przekonań politycznych, potrzeb artystycznych, zasad pracy i zabawy, sposobów kochania, rodzenia się i umierania. We współczesnej Polsce „multikulti” ma więcej przeciwników niż zwolenników, co mogę zrozumieć – przy osobistej niechęci do monosystemu narodowo-katolickiego – bo przecież wiem jak wyglądała nasza historia w ciągu ostatnich 150 lat. Tracąc państwowość wskutek zaborów, trwaliśmy przy polskości pojętej jako kultura, i to właśnie kultura mono, jako że trudno było o wielobarwność tam, gdzie toczyła się walka o przeżycie. Dziś wielu Polaków pozostaje pesymistami co do przyszłej suwerenności Rzeczypospolitej i nic dziwnego, że woleliby oni zachować ową monokulturę, sprawdzoną w warunkach opresyjnych. Można się śmiać z tego pesymizmu, ale jak wiadomo ten się naprawdę śmieje, kto śmieje się ostatni.