Zmuszony obowiązkami towarzyskimi, a przede wszystkim emocjonalnymi, udałem się na Kretę. Z ręką na sercu przyznaję, że niechętnie to zrobiłem. Miałem bowiem inne wakacyjne plany. Chciałem pracować nad kolejną powieścią, a w wolnych chwilach zamierzałem siedzieć po turecku na łączce w pobliskim parku miejskim, drapać się po nodze i wciągać nosem truciznę, zwaną przez niektórych powietrzem. Dziś jestem mądrzejszy, przeto ostrzegam innych: nie róbcie nigdy tak dalekosiężnych planów, albowiem człowiek może – ni z gruszki, ni z pietruszki – wylądować na Krecie.
Nie podróżowałem sam. Jak zazwyczaj, była ze mną Mok. Poprawniej powiedziawszy, to ja byłem z nią. Na dostawkę, na przyczepkę. Mnie na Kretę nie stać. Od lat stan mojego konta bankowego wykazuje, że jedyną fantazją, na jaką mogę sobie pozwolić, jest kiwanie palcem w bucie. To, jak powszechnie wiadomo, czynność darmowa. Jeśli nie liczyć ceny butów. Mok przeciwnie – ma sił ekonomicznych za dwóch. Mocna kobieta. A w dodatku piękniejsza od najpiękniejszego zachodu słońca. Taka mi się trafiła. I czego to więcej w życiu można chcieć!? Wyjaśnić jeszcze muszę, że Mok wcale nie nazywa się Mok. Po urodzeniu obdarzona została całkiem ładnym i powabnym imieniem ludzkim, nazywam ją jednak Mok, czyli Moją Obecną Kochanką, żeby jej się przypadkiem z miłości nie przewróciło w głowie; na co ona twierdzi, że jestem pokątnym seksistą. Z tym piętnem da się jednak żyć, uważam. Od seksizmu do pisarstwa droga niedaleka.
© Dariusz Muszer
►oficjalna strona internetowa autora