Myśl o powrocie złapała mnie. Za oknem Rzym słychać i czuć. Tysiące samochodów przejeżdżają wzdłuż Tybru niedaleko miejsca, w którym mieszkam: lungotevere Pratii i lungotevere dei Mellini. Od czasu do czasu przebija się przez zgiełk miasta jęk straży pożarnej, policji lub karetki pogotowia. Komunikacja w Rzymie to interesujące zjawisko socjologiczne: pieszy musi mocno uważać na pędzące po ulicach pojazdy, którymi kierują jakieś zupełnie dzikie istoty płci wszelakiej. Skuterowe czarownice, z torebkami przewieszonymi przez ramię pędzą nie zważając na znaki drogowe i ograniczenia, popędzając próbujących przejść przez jezdnię pieszych. Jeśli nie ma świateł, wstrzymujących na kilka sekund jęzor niecierpliwiących się pojazdów, pieszy ma niewielkie szanse, żeby przedostać się na drugą stronę. Nie raz widziałem, jak śpieszący się człowiek jakimś sposobem docierał do środka jezdni, a więc był w pół drogi, ale skutery i samochody jadące tworzyły prawdziwy mur nie do przebicia. Człowiek taki tkwił bezradnie pośród pędzącej i trąbiącej kawalkady aut i skuterów, czekając aż pojawi się choćby niewielka szczelina. Gdy cudem jakimś nadarzyła się okazja do przedostania się w końcu na drugą stronę, człowiek bez względu na wiek i płeć, dodatkowe obciążenie w postaci walizek, toreb, plecaków pędził w sprinterskim tempie.
Idę przez Bazylikę Piotrową drogą wzdłuż murów na Janikulum: gwałtowne chmury i słońce, wiatr. Chwytam obraz okiem i obiektywem. Uderza mnie moc ujrzanych obrazów: w dole życie i równy rytm Tybru. Wiatr przebija w chmurach dziurę, przez którą wygląda gwiazda. Platany łysieją, ukazując muskularne pnie. Kłaniam się Garibaldiemu, który konno odjeżdża.
Venerdi, 29 listopada 2013 (1)
© Maciej Wróblewski