Drogowskazy na pałace i dworki dawne. Viola mówi, że jechać bez zatrzymanek. Jadę, więc szłem. Wolno wchodzimy w wąskie szosy zadbane, kręte trochę, ale potem kilka zjazdów i pod górę. Ach tak, już jest woda. Spoglądam na kolana Bugu. Jadę wzdłuż Bugu i jakbym czuł wodę. Drewniane chatynki jakich na Podlasiu północnym, nad Biebrzą tyle. Tu mniej, część zrujnowana i wbita czasem w ziemię podlaską. Ukłucie czasu. Wiele zagród murowanych, solidnych, europejskich, nowoczesnych ze wszystkimi arteriami wypełnionymi zdrową krwią. Treblinka z boku. Krzyże, świątki, kołyszemy się z Violą na drodze pustej ku Siemiatyczom. Jest drogowskaz na Św. Górę Grabarkę. Cholera, jakie zmęczenie mnie bierze, ciepło, wilgotno, sucho. Bo ja wiem co? Piję limoniadę i jadę. Szłem. Taka to jazda podlaska.
Do Siemiatycz nie jedziemy. Po drodze wchodzimy do różnych miejscowości w kierunku na Białą Podlaską: Słochy Annopolskie, Koszarka Weska, Annusin, Kudelicze, Szerszenie, Homoty. Zmęczenie wchodzi mi na maskę. Zwalniam, puszczam koński zaprzęg pełen sczerniałej słomy. Tu też wszystko na wiór spalone i wojny nie trzeba. Grabarka tuż tuż: szłem. My w Szumiłówce stacjonujemy. Więc jazda zupełnie marginesowymi drogami, ale równiuchna, staranne asfalty, betony, znaki o jakich nikomu się nie śniło w kilku językach informujące o cudach podlaskich. Mocny zakręt w Szumiłówce i pod kątem prostym odbijamy na drogę do Św. Góry Grabarki. Dom murowany, duży, przebudowany. Wysiadamy wprost na Churchilla psa, który pilnuje obejścia. Gospodyni podchodzi do płotu z Churchillem zawodzącym na nas. Proszę, proszę, jazda do środka z autem, mówi do nas.
© Maciej Wróblewski