6 września, Smoleńsk, 1
Budzę się z ciężkością w gardle i głowie. Parzę sobie herbatę i przegryzam suchym ciastkiem. Aspiryna na chwilę pomaga. Schodzę na dół. D. już czeka. Śniadamy twarogiem, jogurtem, kefirem i kawą. Wymianę waluty serwuje sobie D., a ja ciągnę forsę a automatu. W banku bardzo poukładana cisza. Dominują ładne Rosjanki. Jedna przechadza się ostentacyjnie, kręcąc biodrami. Oбмен валюты na dole. Trafiamy na kolejkę – starsza pani czeka na wejście do pomieszczenia oddzielonego od głównej części banku. Tam robią transakcje. Mężczyzna długo stamtąd nie wychodzi. Otwiera się druga kasa i jest szansa, że nie spóźnimy się na spotkanie. D. znika za plastikowymi drzwiami i za chwilę wychodzi z rosyjską walutą. Po schodach na górę. Starsza pani nas przepuszcza.
Pędzimy na wykład, szukając sali. Gubimy się w plątaninie korytarzy. Tu stara część szybko przechodzi w nową jakby bez ładu i składu. W dół i w górę między studentami i wykładowcami. Dzwonek jak na lekcje. Czas, czas. Powinienem rozpocząć swój wykład, a my z D. pogubieni i trochę bezradni. Nagle pojawia się pani dziekan i z uśmiechem prowadzi do sali, gdzie jeden student, a potem wchodzi niewielka grupa, a potem jeszcze jedna. Częstujemy studentów piernikami. Wykład.
© Maciej Wróblewski