Czekam cierpliwie w Toruniu na ojca. Dochodzi „pół dziewiąty”. Deszcz mży, ciepło. Spokój. Idę do pobliskiej osiedlowej dziupli po lampki na groby. Pięć. Wykupuję wszystkie czerwone i „szklanne”. Na koniec biorę dwie krystynki. Duże. Mnie się wydaje, że się popsuły, że dawniej były bardziej ciechocińskie. Sól z nich szła większa.
Ojciec już jest. I na Kujawy.
Jedziemy. Zerknąłem na bok ku Wiśle. Miga w dole od czasu do czasu. Remonty dróg, gładzizny nakrywają chropowatości. My powolutku wchodzimy na Kujawy. Czerniewice, Brzoza, gdzie wielka tragedia pociągowa była, Otłoczyn. Tu już pachnie po kujawsku. Skręt na Nowy Ciechocinek, z którego ostatnio wycięto stare jak świat topole i inne rośliny. Placki przestrzeni najeżone budującymi się i zbudowanymi. Ruch w stronę Ciechocinka. My zaraz w prawo po ciotkę Manię. Na Wierzbową. Zwykłe rodzinne przywitania i na Kujawy dalej, dalej.
© Maciej Wróblewski