Kolejne urodziny spędzane w samotności. „Dzisiaj są moje urodziny, które obchodzę bez rodziny”. Ale tak to bywa, kiedy zachciało się urodzić w Halloween. Albo przyjdą poprosić o cukierek, albo nie przyjdzie nikt. W knajpie za rogiem mają promocję: darmowy drink w urodziny, darmowy drink za przebranie. Miałbym dwa, gdybym nałożył na głowę na przykład dynię. Ale chyba się jednak nie skuszę.
Wiem, że powinienem napisać jakiś wiersz – to tak ładnie napisać wiersz, kiedy imię moje czterdzieści i cztery, ale chyba nic z tego nie wyjdzie. Odpoczywam po „Dulszczynei”. W piątek miałem spotkanie z panią, która obiecała zająć się okładką. Przyniosła mnóstwo zdjęć i – niestety – wszystkie mi się podobały... Udało mi się jednak wyłonić jakiegoś faworyta. Może wygra.
Tak, stanowczo powinienem coś napisać. Ale ostatnio więcej gram, niż piszę. Gram i czytam. I czasem nawet ludziom się to podoba. Podobało się w moim rodzinnym Karlinie, może spodoba się w Sępólnie, Wrocławiu i Gdańsku. Jak to się teraz mówi? Projekt? Tak, taki poetycki projekt z poetką z Gdańska – Ewą Poniznik (pisałem o niej swego czasu). Jeździmy, czytamy swoje wiersze, trochę pogadamy na scenie, trochę pośpiewam – piękna i bestia. To chyba dobry sposób na sprzedanie poezji. Jakoś sprzedać się trzeba.
Jakoś trzeba…
© Zbigniew Wojciechowicz