Mówi się, że tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono. Czasem jest jednak tak, że na ile sprawdzimy się sami.
Chciałbym napisać: „biegam”. Ale mogłoby to obrazić biegaczy. Może więc: „truchtam”. Ale to truchtanie nauczyło mnie – co wiemy z poprzedniego wpisu – cierpliwości i wytrwałości… Mój pierwszy bieg – ambitny nad wyraz – odbyłem na przystadionowej bieżni. Nie przebiegłem nawet jednej prostej… Potem było troszkę lepiej. Potem znacznie lepiej. Teraz jest w miarę dobrze.
Przekroczyłem w sobie granice, które wydawały mi się nie do przekroczenia – lekcje wuefu skutecznie zabiły we mnie (jak i w większości z nas) miłość do biegania.
Ale miałem o cierpliwości i wytrwałości (by w końcu dotrzeć do poezji)…
Ano – biegam. Truchtam. Godziny całe, zdany tylko na swoje nogi i myśli.
A co z cierpliwością i wytrwałością? Mój przyjaciel – Tomek Majzel (poeta wspomniany w pierwszym wpisie) biega również. Ale on raczej z tych, co to których ja nigdy nie dogonię. Nie zapomnę nigdy za to jego słów: „A ja sobie nie wyobrażam, by tak truchtać kilka godzin, jak ty.” I to jest właśnie ta cierpliwość, której nauczyło mnie bieganie – mozolne przebieranie nogami, bez celu (?), bez sensu (?).
Ale kiedy staję w życiu przed czymś, co – wydaje mi się, że – mnie przerasta – przypominam sobie ten pierwszy bieg, te pierwsze 100 metrów, których nie byłem w stanie pokonać. I przypominam sobie te pierwsze 20 km, podczas których wybuchły we mnie endorfiny. I myśl, że jednak potrafię.
A jak się to ma wszystko do poezji?... W kolejnym poście.
© Zbigniew Wojciechowicz