„L’art est l’artisanat”, czytam na którejś z ulic przylegających do Lauriston – może gdzieś na sąsiedzkiej Av. Kleber... „L’artisanat”? A co z konsekwencjami tego orzeczenia? Trzeba by przecież przyjąć wszystko – aż po granice ustanowień. Załóżmy, że zatrzymuję któregoś z Francuzów, by zadać mu dziwne w jego opinii pytanie: „Chopin est-il le Jacques Chirac de la musique?”. Na podobnych zasadach mógłbym zatrzymać któregoś z Włochów, podpytać – „Dante è il Silvio Berlusconi della letteratura”? Pierwszy dzień Conradowskiego seminarium na gościnnym Lauriston kończy się około czwartej po południu. Wykorzystuję resztę czasu (oraz światła dziennego), aby wejść na szczyt wieży Eiffla. Schodząc, myślę również o tym, czy literatura w nowym rozumieniu, które serdecznie podpowiada mi Paryż, musi być bezwzględnie mała wobec tej przedwiecznej stworzonej siłą wielu wieków, mocą całej historiozofii literackich wyobraźni bądź indywidualnych / nieindywidualnych marzeń – logocentrycznych, platońskich, chrześcijańskich, hinduskich, muzułmańskich, a może nawet marzeń agnostycznych. Nie musi... Literatura dobrze pojęta i sprawnie wyniesiona na samą górę swoich codziennych zatrudnień przypomina biuro Gustave’a Eiffela na szczycie jego wieży, na którym architekt przyjmuje z córką – i życzliwym wzruszeniem wszystkich tak rzadkich u siebie gości. Może „l’artisanat” to właśnie to wysokie życzliwe wzruszenie i z takowej wysokości przede wszystkim należałoby pisać nowe epopeje historii – „sub specie eiffelis” – chciałoby się rzec – nie zaś „sub specie aeternitatis”.
Czy chcę powiedzieć, że Francja, że Paryż, właściwie, oraz jego nowa romańskość – uczą mnie cierpliwości materialisty i nietypowej, nieregularnej, niesystemowej wzniosłości literackiego materializmu? Możemy tak to wyrazić. Przechodzę drogę tunelem pod Łukiem Triumfalnym i wychodzę na „wygrodzony” brzeg Champs-Élysées, a siatka sięga półtorej wysokości mego wzrostu. Zjeżdżam windą do kuchni stacji na Lauriston i dostrzegam na ścianie afisz konferencji „Kościuszko. Colloque” z października ubiegłego roku, może mój panel równeż powinien nazywać się analogicznie, to znaczy „Conrad. Colloque”, a może jeszcze mój nowy tom, moja debiutancka powieść, powinna nazywać się, „per analogiam”, „Niemożliwość. Colloque”. Pod wieloma względami Paryż przypomina zaskakujący, długo wyczekiwany powrót z logik – niefregowskich, nieaksjomatycznych – do ciepłego jeszcze gniazda, ciepłego jeszcze ośrodka logiki fregowskiej, której uosobieniem: rachunkowym, aksjomatycznym – wydaje się, co najmniej: wydaje się, wieża Eiffla. Z Balbec na Eiffla, ewentualnie, z Balbec na Notre Dame, tego mógłbym życzyć Proustowi. I nie tylko jemu. Również takim, jak ja. Także podobnym do mnie.
© Karol Samsel