Strona życia i strona literatury. Założyć, że są częściami dwóch różnych sfer, wycinkami innych elementariów, że potrzebują dwóch nieprzechodzących w siebie logik, więcej: że granica między życiem a literaturą jest granicą światów, granicą doskonałą, nieprzezwyciężalną, kosmiczną, to na dobrą sprawę – stracić wiele potencjalnego dobra. Można żyć bez tego wyrzeczenia, uznając zarazem wiele enigm: owszem więc – przyjąć, że strona życia nie sąsiaduje ze stroną literatury, nie sąsiaduje w sposób taki, aby mogła zaistnieć jakakolwiek formuła przejścia, transcendencja między którąkolwiek ze stron. Nie może więc być tak, aby dziecko życia umierało jako starzec literatury i odwrotnie – by narodziny literatury dało się afirmować jako warunek sine qua non swoistego zbawienia życia, zbawienia rozumianego jako oczyszczenie z samego siebie (już nie „samozbawienie”, lecz „z-samozbawienie”?).
Jest innymi słowy z pewnością tak, że życie i literatura nie są zbiorami światów możliwych sąsiadującymi ze sobą. Ewidentnie oddziela je nazbyt wiele: dystans odsuwający słowo od ciała jest dystansem metaforycznym, a więc nieskończonym – jest to par excellence bezwzględna nieprzenikalność, ale nie nieprzenikalność, która wykluczałaby możliwość wszelakiego pokrewieństwa. Być może ta wiara jest we mnie jednym, co pozostało z młodzieńczego „tischnerowskiego treningu”, z Mieczysława Kotlarczyka, Karola Wojtyły, z przeważnie wieczornych lub nocnych rozmów z nieżyjącą Anną Osławską, niepokornym, ewangelicznym reżyserem, której śmierć była równolegle śmiercią teatru we mnie. Otóż, życie i literatura są wycinkami jednej i tej samej sfery, oddalonymi jednak prawdopodobnie od siebie niemal antypodycznie. Nie znamy stopni przejścia – mowie dźwiękowej nie przyporządkujemy więc kontrastującej z nią mowy przeciwstawnej, dajmy na to: mowy ultradźwięków. Raczej nieuchronnie obwołamy to, co inne „nie-mową”, lub „niemotą”: czystością samej bezmowy. Ten antypodyczny dystans może doprowadzać do błędnych wniosków: zwłaszcza tych, którzy stronę życia i stronę literatury widzieć chcieliby w dwóch, nieskontaminowanych ze sobą, sztywnie rozgrupowanych sferach.
© Karol Samsel