Świadomość własnego procesu twórczego oraz swobodność w poddawaniu się mu w sposób całościowy, totalizujący – to najważniejsze zadania, jakim powierzyć się powinien artysta długiej formy. Przez trzy lata pracy nad poematem Autodafe zweryfikowałem wiele swoich przekonań dotyczących natury tego, czym powinien być proces twórczy. Po pierwsze – pułapką jest twierdzić, że istnieje on wyłącznie w swojej doskonałej, niezakłóconej postaci. Jeśli bowiem osiągnie się rzeczywiście – dzięki niemu – strumieniowy, niezakłócony bieg myśli, zbuduje się w efekcie „nieludzką” architekturę monologu lirycznego, w której (najdoskonalej to ujął Norwid) „zgładzone [będą] nożem te kresy, gdzie forma z formą mija się i pozostawia szpary”. Dziś – najpłynniejsze partie Autodafe – są dla mnie pauzą liryczną wypowiadającą posłuszeństwo nadrzędnej idei poematu o zerwaniu ciągłości wszystkiego ze wszystkim. To także wypowiedzenie posłuszeństwa cnocie, którą w twórczości cenię najbardziej, niezależnie od tego, czy piszę poemat czy regularny tom wierszy. Jest to cnota estetycznej bezinteresowności.
Z drugiej strony poemat, który piszę, nieustannie domaga się tego, aby podejmować grę „spustoszonego” z „opustoszałym”. Przypomina to napuszczanie na siebie na wpół przelękłych, a na wpół nieoswojonych zwierząt, z których jeden w sposób naturalny stanowi cel dla drugiego, cel tak przyrodzony, jak upatrzony. W tym tkwi również nerw zainteresowania Autodafe, czego jestem chyba dość dobrze świadom. Nigdy nie poddawałem się grze przypadku podobnie, jak nigdy nie zawierzałem swojego losowi „rzutowi kośćmi”. Czytelnik mojego poematu wie więc dobrze, że to, czy bezmyślne „opustoszałe” pochłonie i wyruguje z wąskich obszarów istnienia „spustoszone”, zależy wyłącznie ode mnie i od sposobów, jakie będę wielorako mnożyć, by ocalić „spustoszone” i z powrotem zakląć „opustoszałe” w bezruch. Co to są za sposoby? Ich listę wyznacza wolność, to lista wolności: chwyty, wybiegi, teatr person lirycznych (a jeśli teatr, to czemu nie opera person, nie festiwal person?), szkatułkowe, metanarracyjne manewry – od pseudo-narracji po antynarrację... Być może „spustoszone” jest dla mnie symbolem modernistycznej ruiny znaczeń, a „opustoszałe” – postmodernistycznej wyspy możliwości znaczeniowych. Mam dwie smycze, tego jestem pewny – dwie, bo mam dwoje rąk. Być może rzeczywiście służyć mają nie czemu innemu, a bezpiecznemu tańcowi ruiny z wyspą. Inne smycze niż smycze-dłonie – dla mnie nie istnieją.
Po drugie – zadaną sobie partię tematyczną Autodafe należy napisać w jednym seansie. Najlepsze i najskuteczniejsze seanse to seanse sześcio- lub ośmiogodzinne: od wczesnych godzin rannych do południa, gdy umysł jest najostrzejszy i w moim przypadku – najbardziej przewrotny, ironiczny i nieskrępowanie rozfilozofowany. Część poświęconą Eugeniuszowi Tkaczyszynowi-Dyckiemu pisałem od czwartej rano do dwunastej – otoczony podręcznikami literaturoznawstwa i kilkoma zaledwie współczesnymi tomikami wierszy, tak aby zachować w sobie nieprzytępioną, liryczną świeżość – na wypadek, gdy pojawi się konieczność stworzenia emocjonalnego kontrapunktu dla intelektualizmu. Planowałem cztery ogniwa i na czterech stronach Worda umieściłem cztery te same stylizowane fotografie Jana Kolbuszewskiego spoglądającego na posadzkę niedającego się precyzyjnie identyfikować korytarza bloku, być może – warszawskiej kamienicy. Postaci aktorów i poetów nade wszystko – takich, którzy są dla mnie zamkniętą, nie otwartą księgą – ich fotografie, mam na myśli – wybieram za przewodników dyscyplinujących mnie w artykułowaniu i postaciowaniu mojego skomplikowanego wyznania. Znamienne, że zawsze tę „wergiliańską” rolę spełniał Tadeusz Łomnicki – jego twarz unosiła mnie na próg całkowitej artykulacji, nigdy zaś progu tej „wergiliańskiej” – nie sięgnęła twarz Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Pomimo całej mojej atencji dla jego twórczości (atencji i chyba umiłowania), twarz Herlinga jest dla mnie odwrotnością twarzy tajemnicy. Może powinienem powiedzieć inaczej: to twarz, która nie zaprasza do wewnątrz, a zakazuje celebrowania tajemnicy, tej specyficznej tajemnicy, którą jest dla mnie – Tajemnica Autodafe.
© Karol Samsel