Mówię ci, nie mogę wchodzić po raz drugi do tego samego przerażenia, do tej samej rzeki, do życia w tym samym miejscu, gdzie rozegrało się coś strasznego, nie mogę stamtąd czerpać mądrości, uczyć się dystansu, opisywać tego, aż osłabnie i odejdzie, w ten sposób nigdy nie odchodzi, każde dotknięcie je odnawia i umacnia, podnosi to samo tsunami, które próbuje mnie zabić, jestem przeciw karze śmierci, taka sytuacja.
Co cię nie zabije, to przynajmniej cię osłabi.
Nie wchodzę do pisania głównym wejściem, nie używam przeciw czytelnikowi siły przerażenia, nie myślę, że należy wstrząsać ludźmi, aby mogło coś do nich dotrzeć, uważam czytelnika za czującą istotę i doceniam starania Drzeżdżona, aby opisywać wydarzenia pergamońskie jako przedstawienie z groteskowymi figurami, gdzie możliwa jest do wyobrażenia jakaś scena, nad nią jakaś kurtyna, ruchomy horyzont zdarzeń, poza który nikt tak łatwo nie wypadnie.
Z tym, że zamiar ten się nie udaje.
Wszystko dzieje się naprawdę, każda jawa i każdy sen, nic nie chroni, mniej więcej w połowie powieści jakby mimochodem wpadamy do czarnej dziury, która nazwana jest dnem przepaści, jesteśmy na dnie, potem już nie ma potrzeby o tym mówić, po prostu jesteśmy w tym właśnie miejscu.
Angelika mówi: (…) odnoszę wrażenie, iż rynek pędzi w przepaść, a my razem z nim. Być może na samym dnie przepaści są jakieś zabawki, na przykład plastikowe lalki i one zamortyzują nasz upadek. Miałam kiedyś taką lalkę, pamiętam ostrą rysę przechodzącą przez jej czoło, początkowo nie wiedziałam, że to było pęknięcie, myślałam, iż był to szew. Dopiero po latach znalazłam ją na strychu i przekonałam się, że to pęknięcie.
Jonatan powtarza: Plastikowe lalki na dnie przepaści (…).
Angelika jest ciekawa, jak on sam sobie wyobraża dno tej przepaści: Może jako nieuleczalną chorobę – mówi Jonatan. - Albo stos porzuconych postaci.
Jak pan to rozumie, porzuconych? – pyta Angelika. - Mogą być martwe albo żywe.
- To nie ma znaczenia – rzekł Jonatan – Są porzucone, to wszystko.
Na tym kończy się chyba mój czas pergamoński, zresztą nie wiem.
© Marta Zelwan