Wiersz „Strażnik lasu” z tomiku „Smycz” (2001) jest tekstem, który rodził się jedną dobę. Podczas pisania cały czas słuchałam muzyki. Można powiedzieć, że był to wiersz pisany do muzyki. Była nią piosenka Björk „Play Dead”. Ta muzyka idealnie pasowała do odczuć, które wtedy w sobie miałam i które chciałam wyrazić pisząc. Muzyka wyciągała na światło dzienne odczucia, które były ukryte gdzieś głęboko we mnie. Ujawnione zamieniały się w słowa. Wiersz się stawał, ku mojemu zaskoczeniu był całkowicie inny od wierszy, które wtedy pisałam. Śmiało mogę powiedzieć, że nie rozumiałam ani znaczenia tego wiersza ani faktu napisania go. Pisał się sam wbrew temu co oczekiwałam od pisania. Wbrew temu co uznawałam za sztukę słowa. W wierszu chciałam pokazać nie tyle siebie co relacje jakie łączyły mnie z pewną osobą. Tym kimś był Michał Fostowicz. Nie zadedykowałam mu jednak tego wiersza bo kiedyś napisał do mnie: nie sprzedawaj mojego nazwiska w kramiku z poezją. Ja odpisałam mu: odkąd nie używam twojego nazwiska wiersz dużo lepiej się sprzedaje. Taka to była krótka wymiana zdań między nami. Ale najważniejsze jest to że wiedział że jest to wiersz dla niego. Było to jak niezapisana dedykacja znana tylko nam. Jak nasz sekretny język uczuć znany tylko naszym ciałom. Z Michałem Fostowiczem łączyła mnie swego czasu głęboka przyjaźń a nawet miłość. Ten wiersz miał być podsumowaniem tego związku, który on nazywał: wolna miłość. Nie wiem dlaczego w tym wierszu pojawiam się pod postacią lasu. Czy wpłynął na to mój widok za oknem na las i łąkę? Nie umiem tego wytłumaczyć. Wiersz stawał się powoli. Pracowałam nad każdym zdaniem choć miałam pewność myśli przewodniej i zamysłu. Nieustannie brzmiała piosenka Björk, a ja nie mogłam oderwać się od pisania. Nieustannie wracałam do kolejnych fraz poprawiając je i szukając najlepszego poetyckiego rozwiązania. Muzyka narastała i narastały napięcia w wierszu. Muzyka wywoływała nieuchwytne odczucia i odczucia te wzbierały w wierszu. Muzyka i wiersz w pewnym momencie stanowiły jedno. Wiersz i ja stanowiliśmy jeden organizm oddychając tym samym powietrzem. Nagle byłam całością z wierszem, który wtedy był mi obcy. Jedność z czymś co jest obce? Dziwne miałam wtedy wrażenie. Z jednej strony nie wyrażałam wewnętrznej zgody na tak liryczny wiersz, z drugiej strony czułam, że jest mi ten wiersz potrzebny. Kilka lat później w Paryżu, „Strażnika lasu” recytowałam Joannie K.-G. a w jej oczach pojawiały się łzy. Te łzy nagle zmyły ze mnie brak zgody na taką lirykę i utwierdziły w przekonaniu, że liryka zaintonowana na odpowiedniej strunie może być przekonywująca. Później wielokrotnie recytowałam ten wiersz na wielu spotkaniach poetyckich. Zabrzmiał na otwarciu festiwalu poetyckiego w Istambule i na festiwalu w Belgradzie. Wiersz poszedł w świat. Jakie są jego drogi nie wiem. Jakie są jego losy nie interesuje mnie. Najważniejszy był moment tworzenia go. Ta jedna doba: dzień, który wślizgiwał światło słońca pomiędzy litery i noc, która szukała w wersach ujścia do tajemnic strzeżonych gwiazdozbiorem, który ja i Michał nazywaliśmy naszym. Może dlatego ten wiersz z biegiem lat jest mi coraz bardziej bliski.
© Ewa Sonnenberg