W dzień gdy zmarł Brodski odbierałam nagrodę poetycką w Dzierżoniowie na Dolnym Śląsku. Byłam w trakcie rozstania z osobą, którą kochałam. To wszystko mnie całkowicie rozbiło. Oddalało od realnego świata i skazywało na mocowanie się z rozpaczą. Niewiele pamiętam z rozdania nagród poetyckich. Pamiętam jedynie podróż powrotną. Wielkie płaty śniegu uderzały w szyby samochodu. Było tak nierealnie i zachwycająco. Śnieg to przecież ukochana rzecz Brodskiego. Nie wiedziałam jeszcze że zmarł. Nie było wtedy tak szybkiego przepływu informacji. Pamiętam do dziś tę śnieżną noc. Gdy pisałam wiersz „Próba zaznaczenia obecności w każdym stanie skupienia” z tomiku „Smycz” (2000) wracałam myślami do tej podróży. Było w tym coś dziwnego. Brodski towarzyszył mi w trudnych chwilach. Na dwadzieścia minut przed wpadnięciem pod samochód zobaczyłam okładkę jego książki „82 wiersze i poematy”. Długo patrzyłam na jego twarz za szybą wystawową. Była północ, dwadzieścia minut przed wypadkiem. Po wypadku dostałam tę książkę w prezencie od mojej matki. Brodski stał się moim nauczycielem. Uczyłam się poezji na jego wierszach. Godzinami czytałam go i marzyłam by kiedyś być taka jak on. To znaczy tak doskonale operować językiem. Tak jak on umieć posługiwać się emocjami. Mieliśmy kilka cech podobnych do siebie. Kochałam śnieg tak jak on. Czułam się wygnańcem tak jak on. I tak jak on umiałam widzieć rzeczy niedostrzegalne. Jego śmierć w dniu gdy odbierałam nagrodę, w tym przypadku była to publikacja kolejnego tomiku, była zdumiewająca. To jakby utwierdziło mnie w przekonaniu, że droga jaką wybrałam jest słuszna. Określenie nauczyciel to za mało. Był wszędzie gdzie ja. Myśl o jego poezji nie opuszczała mnie, stając się moją obsesją. Wiersze, eseje, wszystko czytałam wielokrotnie. To on nauczył mnie, że wiersz trzeba zaczynać z jakiegoś pułapu. To znaczy mierzyć wysoko jakby zaczynało się od wysokiego C. To on nauczył mnie by wytyczać sobie w poezji cele i stawiać wymagania. Uświadomił mi, że wiersz też jest rodzajem fasady, za którą należy ukrywać to co biograficzne. Inspirował mnie, i pokazywał do czego zdolne jest słowo. Utwierdzał w przekonaniu, że myśl bywa konstrukcją, którą można przekładać na słowa. Był poetą duszy i to mi się w nim podobało. Był poetą wygnańcem, co pasowało do mojego trybu życia. Długo trwała ta fascynacja Brodskim. Kiedyś po latach na jakimś festiwalu poetyckim w Belgradzie spotkałam jego przyjaciela. Sasza Petrow był szalony i wiedział czym jest prawdziwa poezja. Całą noc włóczyliśmy się po Belgradzie to popijając wino, to tańcząc do bałkańskiej muzyki. Jak dwoje niegrzecznych dzieciaków prowokowaliśmy tę noc. Wiele opowiadał mi o Brodskim. O ich pierwszym spotkaniu w Nowym Yorku, o jego miłościach życia, o jego poezji. Wtedy poznałam Brodskiego od tej innej, prywatnej strony. Jego życie było tak samo fascynujące jak jego wiersze. Znów powrócił obraz tamtej nocnej podróży w zadymce śnieżnej. Gdy ktoś w pewnym momencie powiedział mi że trzeba marzyć a w radiu zaczęła lecieć piosenka: „Wszystko może się zdarzyć gdy głowa pełna marzeń”. Wszystko stawało się takie wynikające ze wszystkiego. Tak jak moja poezja wynika z poezji Brodskiego. Nie ukrywam tego, że był moim mistrzem. Że był kimś kto wyznaczył mi ścieżki poetyckie. Że na zawsze pozostanie dla mnie kimś ważnym.
© Ewa Sonnenberg