Bywają takie momenty gdy znikamy dla świata lub świat dla nas. Zanikamy dla wiersza by przybrał postać tego co z nas. Nieraz pisząc wydawało mi się że mnie nie ma że jest tylko słowo. Te godziny spędzane przy pisaniu. Czas jakby inaczej płynie. Jakbyśmy byli wyrwani z przemijania, z obecności, z życia przebywając gdzieś daleko. W jakichś nieosiągalnych obszarach jakby w świecie paralelnym. Trudno jest określić położenia tego świata, ale tak się czułam pisząc wiersze. Gubiłam rachubę czasu i poczucie przestrzeni. To był poryw chwili gdy naraz pojawia się ta odpowiednia fraza. Podąża się za nią by nie utracić jej. Moje godziny przy biurku jeszcze w domu moich rodziców. Noce przybierały ludzką postać złorzecząc, zaklinając, wołając. Ryczały jak obudzone potwory lub wiły się jak węże wokół stóp. Noce jakby wiedziały że jestem z tym co mnie prowadzi do tego co nieosiągalne, niewidoczne gołym okiem, co jeszcze nienazwane. Odkrycia dokonywane za sprawą poezji. Odkrycia tego co wcześniej było niewysłowione lub niewidoczne. To daje power. To jest samo w sobie już wyborem. To stawia kolejne przeszkody by je pokonywać. Pisanie uzmysłowiło mi jak wiele jeszcze rzeczy pozostaje poza zasięgiem słowa. Uczynione dla odważnego gestu sięgnięcia po nie. Kto to może zrozumieć, że rzuca się wszystko i idzie się za słowem. Kto to może odczuć że okruch może mieścić cały świat. Kto to może znieść że potem pozostaje głód czegoś więcej, czegoś bardziej. Nigdy nic nie robiłam na pół gwiazdka. Pisałam na pełnym oddechu i szerokim geście. Jakbym wszystko podporządkowywała jednemu: pisaniu. Ryzykowne decyzje byle być bliżej tego co skrajne, groźne, ostateczne. Byłam jak ekwilibrysta pokazując sztuczki z chciwym zagarnianiem świata. Byłam chciwa wszelkich doznań i odczuć. Brzydziłam się łatwizną. Te stonowane odczucia i punkty odniesienia. Ja szłam na całość. Wszystkim co było we mnie stawało się pisaniem. Wewnątrz mnie płonął ogień. Spalałam się do rdzenia swojej istoty. Może dlatego nieustannie uciekałam, by ani przez chwile nie czuć się bezpieczna. Zmieniałam adresy i punkty widzenia. W takim świecie powstało wiele moich wierszy. W trakcie, pomiędzy, podczas. W biegu w jakimś zabójczym wyścigu z czasem, w kolejnej ucieczce,. W ten sposób powstał mój wiersz „Międzyplanetarny włóczęga” z tomiku „Hazard” (1995). Między podróżami z domu do kolejnego domu. Od kochanka do kochanka. Od kochanki do kochanki. Z obserwacji tego co boli i tego co wyrzuca poza rzeczywistość. Nie pamiętam jak go pisałam. Pamiętam jedynie bodźce, które były na tyle mocne że zmusiły mnie do ich wykorzystania w tym wierszu. Bo to ja czułam się jak kosmiczny włóczęga, przez przypadek zabłąkany na wrogą mu planetę. Tak widziałam to co mnie otaczało. Jakbym po raz pierwszy na wszystko patrzyła. Wytworzył się specyficzny dystans między mną a tym co spotykałam na swojej drodze. Uwikłanie w rzeczywistość i paradygmaty realność niczego nie tłumaczyły poza uświadomieniem sobie jak jest mi to wszystko dalekie i obce. Jak bardzo jest nie moje. Może dlatego najbardziej oczywiste rzeczy dziwiły mnie i w tym zadziwieniu pisałam nazywając wszystko od nowa.
© Ewa Sonnenberg