Nie wiem jak się poznałyśmy. Nie pamiętam nawet kiedy stałyśmy się sobie bliskie. Może wtedy, gdy podeszła do mnie na zajęciach wuefu i powiedziała „nie podobasz mi się”. Całą godzinę lekcyjną przesiedziałam z nią na ławce wściekła na te słowa. Po jakimś czasie zaczęłam ją podrywać. Nie wiem, czy z zemsty za tamte słowa, czy po prostu z przekory. To miały być żarty nastolatki. Więc jej mówiłam dziś nie ćwiczę, bo wczoraj wyczytałam w gwiazdach, że złamię nogę, albo mam zwolnienie od weterynarza. Ona uśmiechała się i nie ukrywała, że moje żarty po prostu się jej podobają. Tak, była wuefistką, smagłą blondynką z zadartym nosem. I kto wie, gdyby nie ten nos może nigdy bym nie pisała. Albo inaczej, gdyby nie ten zadarty nos moja poezja może wyglądałaby inaczej? Wszystko zaczęło się od zadartego nosa. Nasza przyjaźń i nasza miłość. Była dla mnie jak latarnia morska na oceanach tego, co spotyka młodego człowieka gdy zaczyna życie. Niesamowicie oczytana i kochająca poezję. To ona podarowała mi całą kolekcję „Poezji” od pierwszego numeru. Całymi godzinami rozmawiałyśmy o poezji i o tworzeniu. Była moją powiernicą. Osobą od zadań specjalnych. Tylko ona była wtajemniczana w moje klęski uczuciowe i zawodowe. To ona nie raz składała moje złamane serduszko. To ona leczyła moje ambicje, gdy nie szło mi w sprawach zawodowych. Nikt poza nią nie znał moich słabości. Była jedyną osobą, której się zwierzałam. Nadawałam jej różne imiona. Była i Złotowłosą, ale też Orchideą. Tak stała się moją wieloletnią Muzą o inicjałach J.N. Działała na moją wyobraźnię jak nikt. Nie wiem dlaczego tak się działo. Miała w sobie coś, co utwierdzało mnie w moim artystycznym powołaniu. Dzięki niej wierzyłam w siebie i w to, co robię. Otwierała we mnie nowe przestrzenie i pomagała odkrywać samą siebie. Jej błyskotliwość i inteligencja fascynowały mnie i prowokowały by dotrzymywać jej kroku w ekwilibrystyce słownej. Ukazała mi wszystko to do czego się tęskni nie wiedząc nawet za czym. Ona jakby była odpowiedzią. To dla niej powstawało wiele moich wierszy. To dzięki niej uwierzyłam w pisanie. Zawsze do mnie mówiła: „cokolwiek się dzieje pisz, po prostu pisz”. No i pisałam pod wiatr i z wiatrem. I wtedy gdy byłam szczęśliwa i wtedy gdy cierpiałam. Ze łzami w oczach i z uśmiechem na twarzy. Umiała mnie uprowadzić do swojego złotowłosego świata. Pachniał kwiatowymi perfumami i mienił się kolorem jej skóry. Lubiłam grać przy niej różne role. Raz byłam złym chłopcem, innym razem kapryśnym księciem, a to buntowniczką, a wszystko by zwrócić na siebie jej uwagę. Ba, by przywiązać ją do siebie. Wyczyniałam cuda byle zbliżyć się jeszcze bardziej do niej. Lubiłam nasz flirt, który przybierał różne odcienie jak róż na policzkach. To dla niej chciałam zmienić świat. To dla niej odnajdywałam w sobie siłę by stwarzać się wciąż na nowo. To dla niej jest jeden z moich najdelikatniejszych i najsubtelniejszych liryków *** („Tylko przy tobie”) z tomiku „Planeta” (1997). Gdy pisałam ten wiersz nieustannie miałam ją przed oczami. Nasze szalone spotkania, na których ją uwodziłam, a ona inteligentnie odpierała moje uwodzenie. To prawda chciałam ją uwieść, ale nie swoją osobą, tylko swoją poezją. Te noce przy pisaniu, które były jak noce miłosne. Te tony kwiatów rzucane pod jej stopy. Frezje i ich zapach do dziś przynoszą tamtą frywolną atmosferę, gdy byłam gotowa na każde szaleństwo byle uciec przed tym co zwykłe, parciane, codzienne. Zresztą to wszystko było tak dawno temu, że teraz wydaje mi się nierealne.
© Ewa Sonnenberg