Wiersz „Ucieczka” z tomiku „Płonący tramwaj” (2001) powstawał wiele lat. Trzy. Cztery. Może nawet więcej. Jest to opowieść o miłości, która zaczęła się w 1996 roku. R.Z. jest postacią autentyczną. Chciałam w tym wierszu opisać coś, co wydawało mi się nie do zwerbalizowania. Miłość jest tajemnicą, dlatego tak trudno o niej pisać. Nie wiadomo kiedy jest jej początek i kiedy jest jej koniec. Wiersz powstawał w trakcie. W trakcie innej miłości, innego związku, innej rzeczywistości, innej mnie. Jego fioletowa koszula gdy schodził do mnie stokiem wzgórza, fioletowe kwiaty bzu na dworcu i moje fioletowe jeziora napływające pod skórę podczas kolejnych bijatyk z realiami, które mnie otaczały. To uczucie było jak wzięcie szerokiego oddechu w tym, co wtedy mi towarzyszyło: przemoc i nienawiść. To uczucie było jak lekarstwo na wszystko co wtedy przeżywałam. Na nienawiść do samej siebie. Na życie poza społeczeństwem. Na brak miłości pomimo, że tkwiłam w związku. Dlatego ten błysk, jak kometa, która w tym samym czasie przemknęła obok Ziemi od początku mnie porwał i wiedziałam, że musi o nim powstać wiersz. Pisałam długo przerabiając ten wiersz na różne sposoby. Pracowałam nie tylko nad każdym wersem, ale nad każdym słowem. Tak bardzo chciałam uchwycić to coś nieuchwytnego i ulotnego. Coś, co pozwoliło mi przez chwilę zobaczyć piękno świata. Coś, co pozwoliło mi podnieść głowę w górę i spojrzeć w niebo. Ciągle jednak byłam niezadowolona z efektów mojej pracy. Chciałam bardziej. Chciałam wyraziściej. Długo czasu spędziłam nad tym tekstem zanim zrozumiałam, że jedna postać to za mało. W ten sposób połączyłam w jedno istnienie dwóch osób i dopiero wtedy wiersz nabrał kolorów. Stał się tym, co oczekiwałam. Mix z życiorysów, wypowiedzi, gestów, postaw miał przyprawiać o zawrót głowy. Ale zarówno te osoby jak i miłości żyli jedynie w świecie wyobraźni. Może dlatego tak wielkie były oczekiwania wobec tego tekstu. W świecie wyobraźni nazywałam go seksowną wróżką lub okrutną kurtyzaną. Jest to jeden z niewielu moich wierszy, które pisałam z wyobraźni, a nie z pamięci. Przewagę nad tym wierszem ma wyobraźnia, a nie doświadczenie. Doświadczenie przyszło później. Gdy prowadziłam korespondencję z R.Z. Nasze listy były jak małe poematy. Gdy zamieszkałam w Krakowie zaczęliśmy się regularnie spotykać. Daleka wtedy byłam od poezji. Nie myślałam, że znów spotkam R.Z. w realnym wymiarze. Nie pamiętałam swoich wierszy. Zapomniałam, że jestem poetką. Nasze spotkania należały do ekscentrycznych wybryków naszych charakterów. Nasze uczucia jakby nieustannie się sprzeczały między sobą. W pewnym sensie uciekaliśmy od siebie. To nasze inteligencje chciały być ze sobą. To nasze intelekty prowadziły wyszukaną i wyrafinowaną grę. Szukaliśmy perwersji nie w swoich ciałach ale w swoich umysłach. Mówiłam mu: jesteśmy skazani na siebie. Nic dziwnego, łączyła nas ta sama wrażliwość. Wiersz „Ucieczka” jakby się spełniał. Stawał się każdorazowo, gdy spotykaliśmy się. Nabierał nowych znaczeń i odniesień. Tekst, który napisałam okazał się trafny. Coraz bardziej przekonywał mnie do siebie.
© Ewa Sonnenberg