nowości 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

książki z 2023

Andrzej Ballo Niczyje

Maciej Bieszczad Pasaże

Maciej Bieszczad Ultradźwięki

Zbigniew Chojnowski Co to to

Tomasz Dalasiński Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach

Kazimierz Fajfer Całokształt

Zenon Fajfer Pieśń słowronka

Piotr Fluks Nie z tego światła

Anna Frajlich Szymborska. Poeta poetów

Adrian Gleń Jest

Jarek Holden Gojtowski Urywki

Jarosław Jakubowski Baza

Jarosław Jakubowski Koń

Waldemar Jocher dzieńdzień

Jolanta Jonaszko Nietutejsi

Bogusław Kierc Dla tego

Andrzej Kopacki Życie codzienne podczas wojny opodal

Jarosław Księżyk Hydra

Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito w podróży

Franciszek Lime Garderoba cieni

Artur Daniel Liskowacki Do żywego

Grażyna Obrąpalska Zanim pogubią się litery

Elżbieta Olak W deszczu

Gustaw Rajmus >>Dwie Historie<< i inne historie

Juan Manuel Roca Obywatel nocy

Karol Samsel Autodafe 6

Kenneth White Przymierze z Ziemią

Andrzej Wojciechowski Budzą mnie w nocy słowa do zapisania

Wojciech Zamysłowski Birdy peak experience

City 6. Antologia polskich opowiadań grozy

PLANETA, Historia wierszy 44

2018-01-27 14:29

Wyjechałam na wakacje z pewną osobą. Ta osoba zadała mi cios w szyję. Karetka pogotowia. Ostre światła karetki. Szpital. Niepokój lekarzy. Zostałam sama. Berlin 1998 rok. Ta osoba czekała na mnie w hotelu. Nie chciałam do niej wracać. Mówiła, że mnie zabije. Mówiła, że nie mam prawa żyć. Mówiła, że odbierze mi wszystko. Włóczyłam się ulicami Berlina. Całą noc. Przy dworcu ZOO piłam kawę. Świat wydawał mi się nierealny. Byłam jakby poza systemem, schematem, moralnością. Stałam po drugiej stronie czegoś, co było normalnością. Tkwiłam w tym, co dawało mi poczucie niebezpieczeństwa. Taki był mój wybór wtedy. Tylko tak umiałam pisać. Musiałam być poza. Poza wszelkimi fasadami. Obnażałam i byłam obnażona. Odarta z tego, co ludzkie. Nie miałam nadziei, że kiedykolwiek będzie lepiej. Można zapytać o moje emocje. Emocje mieszały się z agresją będąc jak zdobyczne łupy przeżyć. Przeżywałam piekło. Docierałam do najbardziej ciemnych i mrocznych rejonów swojej psychiki. Prawda o mnie była bolesna, ale była prawdą, którą tak szaleńczo poszukiwałam. Wiedziałam, że wszystko można w życiu odebrać, ale takich przeżyć nie, bo nikt nie zniósł by tego. Dlatego brnęłam dalej w tą bliskość z niebezpieczeństwem, w te mroczne konszachty z amoralnością, w to prowokowanie i wyścig ze śmiercią. Zło piętnowało każdy mój ludzki odruch. Chciałam więcej i bardziej przekraczać kolejne zakazane granice. Oddychałam złem, które rozszarpywało mnie na kawałki. Okaleczałam się. Tam wtedy w Berlinie też. Chciałam zniszczyć ciało, które było jak mroczny przedmiot pożądania. Destrukcja siebie ogarnęła mnie od stóp do głów. Zniszczyć siebie, by wydobyć tą inną, tą zdolną do napisania najpiękniejszego wiersza świata. Byłam nisko przy ziemi, jak pies węszyłam za śladami tego, co ogarniało mnie lękiem i przerażeniem. Ale szłam za tym. Jak w dym. Jak w ogień. Nie wiem dlaczego, ale gdy pisałam wiersz „Totentantz” z tomiku „Płonący tramwaj” (2001) wracałam myślami do tego wyjazdu. Berlińska trauma była mi pomocna w pisaniu tego wiersza. Może dlatego, że przekroczyłam wtedy pewne granice. Było mi tak blisko do śmierci. Ale też bliżej do poezji. Do tego obszaru, w którym nie obowiązują żadne nakazy i zakazy. Wiedziałam, że nie powinnam unikać zmierzenia się z tym przeżyciem. Że nie należy uciekać od tego, co się wydarzyło. Że trzeba z odwagę zmierzyć się nawet z najgorszym wyzwaniem. Poczucie osamotnienia i opuszczenia, które mi towarzyszyło tamtej nocy w Berlinie. Poczucie zagrożenia i niepewności, które wychodziło mi na spotkanie na każdej z ulic. Poczucie, że ktoś, kto jest ci bliski staje się twoim największym wrogiem. Opisywało jakby moją relację nie tyle ze światem, co z samą sobą. Trzeba umieć to nazwać. Trzeba umieć to opisać. Nie wiem czy umiałam. Wybrałam do opisu surrealizm, szaloną pogoń za tym, co zaskakujące i niemożliwe. Jakbym zabawiała się grozą tego zdarzenia. Jakbym prowokowała kolejne takie zdarzenie. Ten brak ufności w kolejny gest. Ten brak przywiązania do sytuacji. Ten brak czegokolwiek, co można by nazwać ludzkim. Opisując ten czas zdania powinny się składać z samych negacji. Z tego, co odmawiało mi prawa do rzeczy prostych i pięknych. Wokół mnie panował chaos. Byłam gotowa na wszystko. Wszystko mogło się wtedy zdarzyć. To wszystko pisało ten wiersz.

© Ewa Sonnenberg