Trochę za dużo wszystkiego na mnie spadło w jednym czasie. Wieczory spędzam z Paddy'm albo znajomymi. Piekę szarlotkę, zapominam o oddychaniu, aż nagłe westchnięcia przypominają o czynnościach serca - mrożą bywalców, zatyka ich bardziej ode mnie. Nic nie muszę, zwyczajnie nic nie muszę.
Dzisiaj jestem trudniejsza. Do wyczerpania, wchodzę we wszystkie kąty, moje albo twoje i nie wiem, dlaczego wstajemy o czwartej. Oczy nigdy nie były bardziej okrągłe, a palce wygięte. Obyś opuchł i zerkał przez szparki, a nie na odwrót. Niektórzy stoją obok i nazywają mnie złudzeniem. Szarpią za ramię, gdy odrzucasz myśl, od której przywiązujesz się jeszcze bardziej. Żeby nie spaść, może spaść, co za różnica, gdy wybudzasz magików z hipnozy? Polonistom prędzej rośnie zarost, częściej boli głowa. Zobacz, tak jak tobie! Na pięcie przetarta skarpetka. Przestań się śmiać i zrozum absurdalność chwili. Pojmujesz ciężar nieba, bardziej niż współczucie. Paddy erudytom z zachodnich pism posyła jedno pchnięcie. Krzyczysz jak ptak albo pliszki przypisane kobietom wypinają się w złości. Wtedy nie masz siły opróżnić kuwety, kot natychmiast reaguje i szczeka pod oknem w duecie z psem. Na zewnątrz głębiej zajmujesz się tradycją, nazywasz szanse, poważne i potrzebne przykłady są zbyt drugorzędne. Na początku i na końcu.
Widziałam słońce od wschodu, serio, widziałam. Minęło kilka godzin i rzeczywiście, będzie padało. Paddy i jego dziamdziolenie. Muszę iść na pocztę. Nie muszę robić obiadu. Coś mi dolega, od środka, zwiera się w sobie i zamiera. Jak minie będzie cacy.
Mama Sary piecze chleb,
to idę.
© Małgorzata Południak