Przychodzi ubrany w bluzę z kapturem, twarz ma owiniętą bandaną, która czasem tłumi głos, więc prosimy wtedy, by powtórzył, bo pewnie się „źle nagrało”. Na zdjęcie chusty nie daje się namówić. „Ja stary lis jestem. Niby graffiti to już nie przestępstwo, jak kiedyś, a sztuka, ale wciąż nas ścigają. Chociaż przepraszamy za naruszenie czyjejś własności. No i wciąż udaje się zrobić ‘cały pociąg’, czyli pomalować skład od początku do końca, a to już grubsza sprawa i jak cię złapią, do pierdla idziesz”. Zrzuca na ziemię torbę ze spray’ami, z kieszeni wyjmuje zawiniątko i ostrożnie kładzie je obok butelek. „Końcówki, czyli dysze” – wyjaśnia. „Malujesz cienką albo grubą kreską, potem pokażę. Liczy się też szybkość ruchu ręką i nachylenie spray’a” – dodaje. Adam znajduje miejsce pod murem z dobrym, plastycznym światłem, wysuwa mikrofon, włącza kamerę, gdy zaczynam rozmawiać z facetem. Z początku zadaję pytania, ale on łapie, co nas interesuje i szybko wpada w monolog.
„Najpierw były tak zwane tagi. Był gość w końcu lat 60. i na początku 70., który pisał na murach: ‘TAKI 183’. Tylko tyle. Na imię miał Dimitrios, nazwiska chyba nikt nie znał. Był i zniknął. Potem pojawili się grafficiarze i zaczęli malować te swoje wielkie kolorowe litery i obrazki, ale paru facetów pisało tylko hasła. Ten, który was interesuje, robił to ze szkolnym kolegą. Nazwali się SAMO. Pisali, pisali i też zniknęli. Ten pierwszy zaczął malować i już go ulica nie interesowała. Dużo tam jest napisów, traktował słowa malarsko, to się chyba wzięło z SAMO. Potem się zaćpał i tyle go było. Choć namalował mnóstwo obrazów. Teraz są kurewsko drogie. Widzisz jak street-art promuje ludzi! O drugim nic nie wiem, ale raczej nie wszedł w sztukę.
Nowy Jork to wtedy była kupa gówna. Śmieci na ulicach, szaro, brudno brzydko. Więc trzeba to było ubarwić. Więc poszło. No i zrobiła się wielka wojna, miasto kontra ludzie ze sprayami. Bombardowano cały Nowy Jork, ale Brooklyn i Bronx najbardziej. W końcu policzono trupy i zakopano topory. Słuchajcie, o nas nie powinno się właściwie mówić ‘grafficiarze’, nikt tego nie lubi, my jesteśmy ‘pisarze’. Rysunki rysunkami, ale liczą się litery. ‘Nieznani pisarze’. A ponieważ wciąż nas kasują, albo zamalowując, albo czyszcząc mury, więc my jesteśmy pisarze z recyklingu. Ja czasem piszę: ‘Pamiętajcie, że tu byłem’, ale niewiele to ludzi obchodzi. Poza takimi jak ja. Bo widzisz, tak naprawdę pisze się dla swoich. Mieć swój styl, być sławnym, a każdy chce, to znaczy być sławnym wśród takich jak ty. Ja myślę, że tak samo było w jaskiniach. Albo w Pompejach.
A taka naprawdę wielka sława? Banksy jest sławny i jeszcze kilku. Listę znajdziecie na Google’u. Robią czasem wystawy street-artowców. ‘Ruch miejskiej sztuki graffiti’. Nie, nie sądzę, by graffiti umarło. Ten wasz gdzieś napisał: ‘Graffiti is not dead’ i to prawda jest. Trochę nas jest, nie tylko w Nowym Jorku. Im więcej masz żołnierzy, tym większa szansa, że wygrasz swoją wojnę. Teraz graffiti się zmienia, więcej jest polityki, więcej codzienności. Ale smoki nadal chodzą po ziemi. Chodźcie, pokażę wam, jak trzymać spray, jak pisać, zmieniając dysze. Tu jest kawałek czystego muru, zrobimy razem fajnego smoka, który zieje ogniem. I coś o nim napiszemy”.
PS. „Ten wasz” to Jean-Michel Basquiat.
marzec 2018
© Ryszard Lenc