Szósta powieść Alana Sasinowskiego „Chłopiec w ogniu” (Warszawa 2023) to rzecz o tym, w jak nienormalnym świecie żyjemy, pełnym toksycznych relacji międzyludzkich, przemocy fizycznej i psychicznej, hipokryzji oraz osobowości o narcystycznych skłonnościach. Tutaj nie ma taryfy ulgowej, autor nie ma złudzeń i nikogo nie oszczędza. System, który nas otacza, tworzą miałcy, nijacy karierowicze, demoniczne kobiety, chory wymiar sprawiedliwości, załgana wolność, która tak naprawdę prowadzi – pod podszewką wzniosłych haseł – do zniewolenia jednostki. Świat Sasinowskiego jest trochę jakby z Kafki, a trochę z Becketta. Tyle tylko że teraz życie organizują nam tzw. nowoczesne technologie, bez których nie potrafimy się obyć.
Autor kreśli w sposób zdecydowany i ze specyficznym, nieco sarkastycznym poczuciem humoru portrety psychologiczne swoich bohaterów, a jednocześnie maluje obrazy socjologiczne środowisk, z jakich się wywodzą. Wielkomiejskie tło dla opisywanych wydarzeń stanowią Szczecin i Warszawa. Narracja trzecioosobowa przedstawia punkt widzenia głównego bohatera, Piotra. Akcja rozpoczyna się od jego przesłuchania w prokuraturze jako podejrzanego, potem cofa się o kilka lat, by pokazać, jak do tego doszło. Pod koniec powieść wraca do punktu wyjścia, gdy czytelnik już (prawie) wszystko wie.
Piotr pochodził z rozbitej rodziny i pracował w biurze. Od szkoły podstawowej zbierał kiepskie horrory oraz książki o zbrodniach Hitlera i Stalina. Podczas jednej z imprez sylwestrowych poznał Alicję, która „po dwóch miesiącach znajomości (...) się do niego wprowadziła, nie informując go o tym”. Dziewczyna przekraczała kolejne granice, by zawładnąć Piotrem do końca. Kontrolowała go, robiła sceny zazdrości z byle powodu, zabraniała palenia, nie tolerowała spóźnień. „Gdy pewnego dnia wrócił z biura kwadrans później niż zazwyczaj, rzuciła w niego nocną lampką. Zraniła go w głowę”. Innym razem spaliła jego ulubioną książkę, chlusnęła w niego wrzątkiem, biła go, podrapała policzki, podbiła oko. „A to nie była nawet miłostka”. Spotykał się z nią z braku laku.
Gdy w końcu wystawił jej rzeczy za drzwi, czekała tam aż przyjdzie, a potem wepchnęła się wraz z nim do mieszkania. Koszmar trwał więc nadal. Zaatakowała go młotkiem do ubijania mięsa, celowała w głowę. Udało mu się wydostać z mieszkania i zadzwonić po policję. Alicja odwracała kota ogonem: „to on usiłował mnie pobić”. Musiała jednak opuścić lokal w asyście policjantów, gdyż nie miała do niego tytułu prawnego. „I tak po półtora roku zakończył się ten pierwszy [w życiu Piotra] poważny związek”. (...)
[całą recenzję będzie można przeczytać w „eleWatorze” nr 3-4/2023]
© Marek Czuku