11.11.21 Łódź
Tegoroczne Święto Niepodległości odbywa się w cieniu hybrydowego kryzysu nadchodzącego ze wschodu, z zachodu i od środka, czyli szturmu migrantów na granicę polsko-białoruską, nieustannych ataków na Polskę ze strony unijnej oraz niegodnych zachowań opozycji. Co prawda na Marsz Niepodległości do Warszawy nie pojechałem, ale patriotyzm noszę w sercu. Natomiast by się trochę po pracy odstresować, wieczór spędzam nietypowo. Idę bowiem do Multikina na nocny seans dwudziestego piątego filmu o przygodach najsłynniejszego agenta świata, Jamesa Bonda, pt. „Nie czas umierać”, w reżyserii Cary’ego Joji Fukunagi.
To inny Bond niż te sprzed prawie sześćdziesięciu bądź czterdziestu lat, gdy w rolę agenta 007 wcielali się Sean Connery czy Roger Moore. Tamte Bondy to były jedynie maszynki do zabijania i kochania, dopiero Daniel Craig nadał granej przez siebie postaci cechy bardziej ludzkie: emocje, rozterki, jakieś namiastki wewnętrznego życia. To nie tylko brutal z licencją na zabijanie oraz lubieżny samiec, ale także wrażliwiec, który przejmuje się losem ukochanej.
Te nowe Bondy, grane przez Craiga od piętnastu lat, są bardziej mroczne niż te starsze. Wprawdzie i wtedy w tle czuło się tonację noir, ale wszystko działo się z przymrużeniem oka. Mordobicia agenta, który się kulom nie kłaniał, były po prostu śmieszne, a pościgi i akcje pirotechniczne wzbudzały u widza podziw dla strony techniczo-kaskaderskiej filmów. Wszystko więc odbywało się w konwencji komiksowej umowności i sztuczności.
Teraz brutalności jest jeszcze więcej, akcje są bardziej dynamiczne i niewiarygodne. Oczywiście – jak zawsze – pojawiają się piękne kobiety, soczyste czarne charaktery, widowiskowe krajobrazy, powracają też słynne bondowskie gadżety. Niezbyt rażą wprowadzane do filmu akcenty poprawności politycznej, gdy np. nowy agent 007 jest... czarnoskórą kobietą, bo rola ta mimo wszystko komponuje się z całością, będącą – trzeba to podkreślić – jedynie bajką dla dorosłych.
Jednak bajka opowiadana w XXI wieku różni się znacznie od tej z czasów „zimnej wojny” (jeden z agentów MI6 mówi: „teraz wojna toczy się w eterze”). Chociaż nadal trwa walka dobra ze złem, to wartości te mieszają się ze sobą jak martini z wódką. U naszego bohatera pozostają jednak zawsze wstrząśnięte, ale nie zmieszane, stąd nieustanna powszechna sympatia do tego zabijaki. Szkoda, że na pożegnanie Daniela Craiga z rolą – James Bond ginie, broniąc świat przed biologicznym atakiem terrorystycznym (a dzieje się to w drugim roku pandemii COVID-19). Czy zatem doczekamy się nowych produkcji o tej ikonie popkultury, czy na „Nie czas umierać” ostatecznie wyczerpała się formuła serii?
© Marek Czuku