26.08.18 Edynburg
Od rana jest deszczowo, a my jedziemy autobusem z Motherwell do Edynburga. Przed nami – w kierunku na Glasgow – wyłania się szerokie wzgórze z miejskimi zabudowaniami. Ładny widok. Za Glasgow swojskie – nieswojskie obrazki: pasące się na łące czarno-białe krowy, owce i gdzieniegdzie konie. Dojeżdżamy do półmilionowej stolicy Szkocji, niewiele mniejszej od największej metropolii – Glasgow, które liczy raptem o sto tysięcy mieszkańców więcej. Nad Edynburgiem góruje wzniesiony na wulkanicznej skale wspaniały zamek królewski, o przeszło 1100-letniej historii. Widać go już z daleka i z różnych kierunków. Jawi się nam on jako połączenie potęgi i surowego uroku. Samo zaś miasto wydaje się zupełnie inne niż Glasgow, choć wspólnym mianownikiem dla tych dwóch ośrodków są chyba wąskie ulice.
Najstarsze ślady osadnictwa w okolicach Edynburga pochodzą z ok. 8500 r. p.n.e. W 79 r. tereny te podbiły legiony rzymskie, a w VII w. – Anglicy. Trzy stulecia później Szkoci odzyskali swoje terytoria. Obecnie Edynburg jest stolicą jednej z czterech części składowych unitarnego państwa – Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej.
Wspinamy się po schodach pnącego się pod górę tajemniczego i stromego zaułku, by trafić od razu w samo serce Starego Miasta (Old Town) – na średniowieczny trakt Królewskiej Mili (The Royal Mile), która składa się z ciągu czterech ulic, łączących zamek z monumentalnym pałacem Holyrood, siedzibą brytyjskich monarchów w Szkocji. Na Starym Mieście królują strzeliste kamienice, świetnie komponujące się z nieco niższymi, o łagodniejszych gzymsach, tworząc razem jednolite ciągi architektoniczne. Towarzyszy nam gęsty, wielokulturowy tłum zwiedzających. I od razu natrafiamy na grającego dudziarza w słynnej kraciastej spódniczce, która poprawnie nazywa się „kilt”. W Glasgow tych panów nie spotkałem.
Idziemy zwiedzać zamek. Jako że miał on – jak to zamek – charakter obronny, wiele tu militariów, a więc stojących przy murach dział, wojskowych budynków oraz licznych eksponatów na wystawach poświęconych wojnom i szkockiej armii, która walczyła m.in. przeciwko Napoleonowi pod Waterloo. Jest też siedziba władców – Pałac Królewski, który był główną rezydencją dynastii Stuartów. Przechowywana jest tu pamięć o czasach, gdy Szkocja była niepodległa i miała swoich królów. Szczególne wrażenie robi na nas wystawa szkockich insygniów królewskich – klejnotów koronnych, jak korona, berło, miecz etc. Obiektów do zwiedzania jest na zamku 22, a przechodząc między nimi spoglądamy z murów w dół, gdzie roztacza się przed nami fantastyczna panorama miasta, z szerokim widokiem również na morze. Na koniec w sklepiku z whisky częstują nas przepysznym, słodziutkim likierem marki Bruadar, będącym połączeniem whisky z miodem, z dodatkiem owoców tarniny. Nic dziwnego, że bruadar to po szkocku (gaelicku) „marzenie”.
Kolejnym naszym celem jest sławna katedra św. Idziego (St. Giles’ Cathedral), wzniesiona w „grunwaldzkim” roku 1410 i będąca – jak informują przewodniki – „kościołem-matką prezbiterian”. Urzekają nas tam liczne misterne rzeźbienia zdobiące wysokie sakralne trony, które same w sobie przypominają wysmukłe, miniaturowe katedry bądź kamienice, jakby wpisywały się tym samym w architektoniczny charakter miasta.
Po Edynburgu podobnie jak po Glasgow (a także m.in. po Warszawie) jeżdżą autobusy City Sightseeing, są też inne, konkurencyjne linie turystyczne. Idziemy więc w okolice dworca kolejowego Waverley, nazwanego tak na cześć tytułu powieści wielkiego Szkota, Waltera Scotta. Tam nasza linia ma początek. W pobliżu stoi wysoki monument tego wieszcza narodowego. Ta neogotycka wieża z piaskowca jest największym na świecie pomnikiem, poświęconym wyłącznie jednemu pisarzowi. Ponieważ jesteśmy trochę zmęczeni, postanawiamy nigdzie nie wysiadać, tylko objechać całą trasę i napawać się pięknem stolicy Szkocji. Niestety, nie ma tu polskiej narracji, przełączam się więc na rosyjski, który najlepiej czuję pośród innych języków. Zwracamy uwagę na spore wzniesienie (Tron Artura), na które wspinają się liczni turyści. To z pewnością nie jedyna z wielu atrakcji, a zarazem niespodzianek Edynburga.
Stolica Szkocji spodobała mi się „od pierwszego wejrzenia”, jedynie można jej zarzucić, że jest za mało kolorowa, stare mury kamienic są bowiem głównie w tonacjach piaskowych szarości i brązów. A gdy porównuję ze sobą dwa główne miasta Szkocji, przychodzi mi na myśl dość karkołomne zestawienie – Glasgow to Łódź, a Edynburg to Kraków.
© Marek Czuku