Wyobraź sobie, że jakiś łobuz obraża cię, publikując karykatury twego ojca, przedstawiające go jako kretyna. Do sądu nie podasz drania, bo wiesz, że nie wygrasz. Mieszkasz w państwie, w którym publikacje chamskich obrazków objęte są klauzulą „swobody wypowiedzi artystycznej”. Możesz podjąć walkę z gburem jego metodami, upowszechniając karykatury jego własnego tatusia-kretyna. Ale powiedzmy, że nie chcesz dać się zepchnąć na niekulturalne dno, gdzie upodobniłbyś się do tych, co cię obrażają. I wobec tego co? Nic, postanawiasz strzelać do sprawcy. – Takie to refleksje snują mi się po głowie po środowym (dziś mamy piątek) zamachu na redakcję paryskiego brukowca satyrycznego „Charlie Hebdo”. Zginęło 12 osób. Zabójcami byli trzej algierscy Arabowie, Hamid Mourad i Said oraz Cherif Kouachi. Arabowie, jak to Arabowie, wszyscy uważają się za synów Mahometa. A „Charlie Hebdo” słynny był z powtarzających się napaści na postać Proroka, okraszanych wyuzdanymi obrazkami. I teraz 90 tysięcy policjantów, żandarmów i żołnierzy francuskich szuka zabójców. W kraju ogłoszono żałobę narodową. Cała Europa potępia atak islamistów. Ja też oczywiście potępiam. Na wszelki wypadek próbuję się jednak wczuć w tych trzech Arabów, którzy cierpią z powodu podeptania godności ich ojca. Po co się wczuwam? Może z zadawnionego upodobania do europejskiej zasady „audiatur et altera pars”?