Dziwne, że mówiąc o ciele, nie odniosłem się do najważniejszej formuły: słowo ciałem się stało. Poza konotacjami religijnymi i teologicznymi, ta rewelacja uprzytamnia coś, co jest dostępne potocznemu doświadczeniu, choć bywa niemal całkowicie niezauważane przez świadomość.
Mimo, że wielokrotnie w różnych wypowiedziach dobitnie wskazywałem na cielesne traktowanie słowa w mojej praktyce poetyckiej (i aktorskiej); mówiąc wprost, że słowa są dla mnie częściami ciała – nie uprzytomniłem sobie tak jasno, jak teraz, że skoro słowo s t a ł o s i ę ciałem, słowo j e s t ciałem.
Mickiewiczowski Konrad jednoznacznie mówi o wcielaniu w słowa, o zmysłowym odczuwaniu ich, ich kształtów, ruchu, światła...
(Zaczyna wszak od sprzeciwu wobec uzusu języka i głosu w pieśni poety, ale to trochę inny walor tego fenomenu).
Pamiętam, kiedy podczas egzaminu wstępnego na wydział wokalno-aktorski, urzeczony talentem i błyskotliwą inteligencją kandydata, zapragnąłem go sprawdzić w czymś, co przekracza rutynowe „zadania aktorskie”. Nawiązując do mitologii rodzących mężczyzn (m.in. „brzemiennego chłopca”), poleciłem mu przedstawić taką wizję, gdyby to on rodził.
Scena, którą pokazał, była olśniewająca: rodził wcielone słowo. Bez brzmienia. Jedynie śpiewał „w sobie”. Śpiewał „samemu sobie”. Ale widziałem ciało tej pieśni.
© Bogusław Kierc