Mogę sobie tak powiedzieć, wiedzieć i wierzyć, że lalka jest aniołem, ale co z takiego gadania, z takiej wiedzy i wiary wynika dla mojej praktyki nie tylko teatralnej? Nie tylko teatralnej, więc jakiej jeszcze? Duchowej, interpersonalnej, praktyki bycia z ludźmi, co oczywiście i tak jest istotą mojego pojmowania i praktykowania teatru, czy też praktykowania siebie (swojej człowieczości) poprzez teatr. No to tak: nie idzie mi o to, że lalka może być traktowana jako swoisty przedmiot niby kultu, kiedy to, co wobec niej czuję i (z powodu niej) myślę, odnosi się do tego, co – lub tego, kogo przedstawia, jak – w kategoriach religijnych – „cześć oddana wizerunkowi przenosi się na prototyp”.
Czy, mówiąc o anielstwie lalki, suponuję jakąś – już nie tylko metafizykę, ale – mistykę tego fenomenu? Tak. Właśnie tak.
Tak pojęta lalka nie jest dla mnie fetyszem, ani totemem. W rozbłysku śmiałości powiedziałbym, że jest „obiektem pożądania”. Pożądanie jest erupcją tęsknoty, pragnieniem wyegzekwowania obietnicy. Obietnicy, którą „odczytujemy” ze znaków, którymi może być kształt, barwa, dźwięk, zapach, ich wzajemne kompozycje i konstrukcje...
W osobliwy sposób okazują to lalki Hansa Bellmera. Przez szczegółowość ulubionych powierzchni: nóg, pośladków, brzucha, głowy, twarzy... Pieszczoty są afirmacją fragmentów – tkliwością pars pro toto. Lalka jest szczególnym zestawieniem części ciała. Mentalne, czy emocjonalne łączenie ich w całość można uznać za wywoływanie obecności. Także – obecności anioła. A raczej – anioła obecności.
© Bogusław Kierc