Nawet najciekawsze życie składa się z pewnej porcji nudy, prawda? Są jednak ludzie, którzy twierdzą, że nigdy się nie nudzą. To dziwne, czyżby dla nich podniecające były również codzienne serwituty na rzecz utrzymania porządku w domu, sprzątania, zmywania naczyń i tak dalej? Albo jakieś tkwienie w korkach ulicznych, albo wielokrotne spoglądanie na wyświetlacz smartfona, gdzie człowiek spodziewa się potoku atrakcji, lecz zamiast tego atakują go reklamy? W istocie nuda dopada nas nie tylko na tego rodzaju peryferiach „nienudnego” życia, lecz i w centrum, w środku niejednej arcy-akcji, choćby i skoku na bungee, albo „fajnego” seksu, albo zajadania porcji tortu z orzechami. Nawet wtedy nieraz ogarnia człowieka acedia i zwątpienie, czy to, w czym właśnie bierze udział, jest w głębszym sensie sensowne. W konkluzji postawiłbym tezę, że wielu z tych, co utrzymują, iż „nigdy się nie nudzą”, po prostu mija się z prawdą, albo usiłuje oczarować samych siebie, wypaść lepiej we własnych oczach, niż by na to wskazywała rzeczywistość. (Bo nudzenie się jest sprawą wstydliwą i „powinno przytrafiać się tylko nudnym ludziom”.)