Szeregowy wyznawca wnosi w religię groszową wiarę, głównie wiarę w samą wiarę, lecz wielość takich składek kumuluje się i urasta w skarb, z którego wypłacana jest dywidenda tym nielicznym, na których wskazał szczęśliwy los. Być może tak właśnie działają kościoły, gdzie tłumy podniecają się nawzajem do dewocji, a całość przypomina grę liczbową. Wspomnianą „dywidendą” są spektakularne cuda, uzdrowienia lub ofiarnicze stygmaty, nagłe decyzje o wyrzeczeniu się egzystencji świeckiej na rzecz świątobliwej, kończące się wyniesieniem altruisty na ołtarze. W Lotto matematyczna szansa wygrania szóstki wynosi jak jeden do 13 milionów, piątki jak jeden do 54 tysięcy, czwórki jak jeden do mniej więcej tysiąca. Największe kościoły liczą setki milionów wiernych; chrześcijaństwo – ponad dwa miliardy, z czego nieco ponad połowę stanowią katolicy. Jeżeli katolicką „szóstką” jest wyniesienie na ołtarze, to przez analogię z Lotto widać, że liczebność kościoła rzymskiego stwarza jego członkom wyjątkowo wiele pięknych szans na główne (ale i poboczne) wygrane. Niemniej obecnie bardziej liczni są już ponoć na świecie muzułmanie i około roku 2050 mają oni zdystansować całe chrześcijaństwo. Niewykluczone, że tzw. terroryzm islamski (bombardowany przez państwa zachodnie) stanowi element gry konkurencyjnej między dwoma największymi na globie systemami wierzeń, gdzie metafizyka łączy się zaskakująco z prawidłami hazardu. Hazardu, na którym zarabiają nie tylko uczestnicy gry, lecz także jej organizatorzy (fifty fifty, jak w Lotto), ci ostatni niekoniecznie w wymiarze duchowym, już prędzej w dymensji prestiżu i władzy. Tak to zapewne jest.