14 lipca 2017. Dzisiaj zmarła na obczyźnie nasza droga przyjaciółka Julia Hartwig. Matkowała nam po trochu, Ani i mnie (w sensie twórczym). Była poetką, która w istocie nie chciała uprawiać mowy wiązanej. Przejęta klątwą Teodora Adorna głoszącą, że „pisanie wierszy po Oświęcimiu byłoby barbarzyństwem”, tworzyła głównie liryczną prozę, odwołując się do wzorów antycznych oraz do prozo-poetyckich tekstów francuskiego symbolizmu.
Lubiliśmy z Anią bywać u Julii, lubiliśmy przekraczać bramę jej domu przy ulicy księdza Skorupki w Warszawie, widzieć wielką ceglaną ścianę podwórza-studni obrośniętą dzikim winem; lubiliśmy wsiadać do windy wykładanej drewnem (czy pseudo-drewnem?), witać się w mieszkaniu pełnym cennych ksiąg, mebli, obrazów i pamiątek po zmarłym w roku 96 Arturze Międzyrzeckim, mężu Poetki. Mnie z mebli najbardziej czarowała pewna serwantka ze złotymi wężami, wtopionymi w szyby; ile razy patrzyłem na faliste gady, przypominała mi się zwrotka z „Nokturnu” Maxa Jacoba:
„Węże usnęły tworząc splot mych inicjałów
Milkła kapela zwierząt
Każde źdźbło trawy było cząstką szału
A w głębi stały drzewa o pięknie swym nic nie wiedząc”.
(„Nokturn” przełożył Adam Ważyk.)
Julia odeszła mając 96 lat. Zanim wyjechała z Polski (dwa lata temu zabrała ją do siebie córka zamieszkała w Ameryce) trzymała się zdumiewająco dobrze; nade wszystko rozświetlała ją energia duchowa, napędzająca twórczość obfitszą, niż w młodości. Chodziła zazwyczaj w spodniach, uważała też siebie raczej za „poetę” niż poetkę. „Męskość” Julii przekładała się na jej męstwo życiowe: w czasie okupacji była w AK, w Peerelu brała udział w opozycji, była m.in. sygnatariuszką słynnego „Memoriału Stu Jeden”; w roku 1981 weszła w skład Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie.
Ze wszystkiego, co napisała, najbardziej lubię jej wiersz (właśnie wiersz, a nie prozę poetycką) pt. „Wybór imienia”. Oto on (cytuję za udzielonym mi kiedyś pozwoleniem Autorki):
WYBÓR IMIENIA
Jestem czasem jak kłoda która uderza
częściej jak kłoda niesiona przez fale
ale do mnie należy wybór jak siebie nazwę
jestem kłoda zbuntowana
jestem kłoda w masce
na wzór bogów wyciosana
jestem kłoda pyszna choć bezkształtna
we mnie mieszka obraz ukryty
postawcie mnie na skrzyżowaniu dróg
jestem kłoda która się śmieje z pożaru
jestem strumień w który bije bezmyślna ręka
jestem jak nawiedzone dziecko które pokaże w tłumie
sprawcę
jestem jak ptak o przestrzelonym gardle który śpiewa
jestem kłodą twardą która nie wybacza
jestem narzędziem które czeka by wykonać dzieło
jestem uchem ogłuchłym od szyderstwa
i śliną świętego przekleństwa
jestem klęską i sprzecznością w próbie działania
jestem owocem sporu o istnienie
dlaczego miałabym siebie pomniejszać
jestem kłodą rzuconą w górę i która nie spada
jestem tym od czego ginę