28 lipca 2017. Za pan brat z bratkiem: piję herbatkę z płatków Violae tricoloris. Teraz jest szósta 56; znów ratuję oczy cortineffem. W nocy słuchałem Nietzschego („Ludzkie, arcyludzkie”) i dalszego ciągu Dzienników Marii Dąbrowskiej. Genialnej Dąbrowskiej zdarza się tutaj niestety pospolicie ględzić. Jak to dobrze, że coraz więcej książek istnieje w wersji audio, co pozwala mi nie nadużywać oczu. (Ale i tak nadużywam.) W Wiedniu umarł architekt Wolfgang R., mój równolatek, w którym podkochiwała się była żona (moja); Hania wybiera się właśnie na pogrzeb i namawia mnie, abym jechał z nią. Ależ na Boga, ja się Wolfim nie podkochiwałem. A w ogóle nie lubię bywać na żadnych pogrzebach i najchętniej nie wziąłbym też udziału w przyszłości we własnym. :-) Zrobiła się siódma osiem. Herbatka z bratka była znakomita; podobno dobrze robi na skórę. Skórę mam cienką, dosłownie i w przenośni, i być może z tego powodu alergizuje mnie wiele rzeczy. Już w dzieciństwie miewałem notorycznie wysypki i pokrzywki. Zaglądam teraz do swej morfologii, którą udało mi się odkodować w internecie. Jest zaskakująco poprawna, jeśli nie liczyć niskiej hemoglobiny. Muszę chyba jeść więcej szpinaku? Ot, i zaczynam ględzić jak Maria Dąbrowska. A wczoraj wieczorem ględził w Telewizji Trwam Nadprezes Polski. Wygłaszał orędzie do narodu właśnie w tym medium, bo prawdziwym narodem jest dla niego klientela xiędza Rydzyka. Przede wszystkim straszył: to jego ulubione zajęcie. Straszył jak zwykle mitycznym „układem”, czyli kłębowiskiem postkomunistycznych diabłów. Do których nominuje również neoliberalną młodzież, urodzoną po roku 1989. Po raz pierwszy postraszył też naród nielojalnym Panem Prezydentem, dotąd tak grzecznie płaszczącym się przed nim, Jarosławem Wielkim. Przy okazji postraszył również samego Pana Prezydenta, żeby nie brykał, bo są sposoby na to, aby go poskromić.