Pewnego dnia niedźwiedź obżerał się koniną, jako że udało mu się upolować starą szkapinę. Na to nadszedł lis, a z pyska ciekła mu ślina, gdy tylko pomyślał o smacznych kąskach. Podkradł się więc i przebiegając pełnym pędem, chwycił tłusty kawałek mięsa. Jednakże niedźwiedź błyskawicznie machnął łapą i złapał lisa za koniec rudej kity; i od tego czasu lis ma biały koniec ogona.
– Chodźże tutaj! – zawołał niedźwiedź. – Nauczę cię, jak łapie się konie!
Tak, tego lis bardzo chciałby się nauczyć, ale nigdy nie znalazł w sobie tyle odwagi, aby zbliżyć się do koni.
– Jeśli kiedyś zobaczysz konia, który leży na rozsłonecznionym wzgórzu i śpi, uczep się mocno zębami jego długiego ogona. Tylko pamiętaj, aby porządnie ugryźć! – rzekł niedźwiedź.
W niedługim czasie lis rzeczywiście znalazł konia, który leżał na spowitym słońcem wzgórzu i mocno spał. Uczynił to, co poradził mu niedźwiedź: uczepił się końskiego ogona i ugryzł z całych sił. Koń zerwał się ze snu, kopał chwilę wokół siebie na oślep, a następnie ruszył z kopyta przez lasy i góry. Lis oczywiście był przez cały czas wleczony za nim po ziemi. Przy tym został tak obdarty ze skóry i poturbowany, że stracił wzrok i słuch. W pewnej chwili przebiegali koło zająca.
– Hej, lisie, a dokąd to ci tak spieszno?! – zawołał za nim zając.
– Ach, zającu, wydaje mi się, że jadę pośpieszną pocztą! – zajęczał lis.
Wtedy zając nie wytrzymał: przysiadł na tylnych łapach i okropnie śmiał się od ucha do ucha. Ubawiło go to, że lis w tak wytworny sposób podróżował pocztą.
Od tego czasu lis nigdy już nie próbował polować na konie.
Tak więc tym razem niedźwiedź okazał się sprytniejszy. Normalnie, przecież każdy wie, jest on łatwowierny jak troll.
© Dariusz Muszer
►oficjalna strona internetowa autora