– A po co? Nie zamierzam dalej rosnąć. Jestem wystarczająco duży. W zupełności wystarczą mi rośliny.
– Skoro taką podjąłeś decyzję, to się jej trzymaj. A ja lubię czerwie i wszystkie inne robaki. I Kara też je lubi. Smakują wyśmienicie. I można się nimi szybciej najeść niż roślinami.
– To tylko tak ci się wydaje.
– Wcale nie.
Zdziczałe drzewa owocowe, rosnące koślawo po obu stronach polnej drogi, pokrywały tylko z rzadka jabłka, gruszki i śliwki. Chłopiec odczuwał głód, na widok owoców ciekła mu ślina do ust, ale wiedział, że nie wolno mu ich zjeść. Tych nie. W żadnym wypadku. Bo to byłoby zbyt niebezpieczne. Tutaj nadal mogli ich wypatrzeć z pola inni kopacze, a wtedy w mig rozniosłoby się po kontenerowym osiedlu, że jedli owoce z drzew rosnących przy drodze. Że zrobili coś, na co nikt dotąd się nie odważył. Musieli z ojcem odejść jeszcze kawałek dalej od pola. Musieli skryć się za karłowatymi drzewami, zniknąć w gęstwinie krzaków. Dalej, dalej, szybciej! – biło głośno serce chłopca.
Wstęga drogi zaczęła nieznacznie się wznosić, szli pod górę. Coraz trudniej przychodziło im podnoszenie nóg, obolałych od całodziennej pracy na polu, coraz bardziej ciążyły wórciągi. Jeszcze pięćset kroków, które chłopak dokładnie liczył, i wreszcie zatrzymali się na odpoczynek, na krótką chwilę wytchnienia. Postawili worki na ziemi, żeby odciążyć zmęczone członki i rozprostować nieco kości. Nie przysiedli nawet. Odczekali tylko, aż wyrównają im się oddechy.
– Dość tego leniuchowania, trzeba się zbierać – rzekł mężczyzna, dając ręką znak do wymarszu.
© Dariusz Muszer
►oficjalna strona internetowa autora