Gdy się pochylił, sięgając po drugi wórciąg, musiał mocno zacisnąć zęby, żeby nie krzyknąć z bólu. Znowu dał o sobie znać jego krzyż. Już trzeci raz dzisiaj. Liv powinna obejrzeć mu plecy, poprosi ją o to, najlepiej zaraz po obiedzie, zanim zaczną sortować urobek. Ciało, jego zdradliwe ciało sprawiało w ostatnim czasie coraz więcej kłopotów. I coraz trudniej przychodziło Kalongowi pogodzenie się z tym, że z każdym dniem jego ciało starzało się o cały miesiąc. „Nosisz w sobie trupi zarodziec – powiedziała do niego Liv jeszcze na wiosnę, gdy go zbadała. – Przeszedł na ciebie ze zmarłych. Nie potrafię go usunąć, i ty też nie dasz sobie z nim rady. Sądzę, że musisz pogodzić się z nieodwołalnym”. Dokładnie tak brzmiały jej słowa: twardo i bezlitośnie. On jednak wcale nie miał zamiaru godzić się ze swym losem. Na to było jeszcze za wcześnie. Musiał żyć i pracować! Dopiero gdy Justus i Kara będą mieli zapewnioną przyszłość, zacznie myśleć o sobie i o tym mikroskopijnym zarodźcu, który panoszy się w jego organizmie, dzień w dzień pożerając go i pustosząc ‒ tkanka po tkance, komórka za komórką. Niczym tarczą zasłaniał się przed samym sobą zwodniczym przekonaniem, że nadal jest młody, zdrowy i niezniszczalny.
Naprzód!
Pochyleni, szli przez jakiś czas w kierunku północnym.
W końcu dotarli do zakrętu, do miejsca, gdzie piaszczysta droga zwężała się i dalej wiodła na wschód. W tamtą stronę nie zamierzali jednak iść; niedaleko miejsca, gdzie przystanęli, na końcu drogi, zaczynało się osiedle kontenerowe zamieszkiwane przez większość kopaczy pracujących na polu. Obrali kurs w przeciwległym kierunku, skręcili w lewo. Przecisnęli się przez rzadsze zarośla i postąpili na ledwie widoczną ścieżkę, która wiła się między kępami drzew i krzaków, a potem dalej przez łąki i opuszczone zagrody, podążając ku północnemu-zachodowi. Od tej chwili byli bezpieczni. Kopacze nie mogli ich dojrzeć.
© Dariusz Muszer
►oficjalna strona internetowa autora