O niskopiennej krzaczkowatości języka polskiego
Niektórzy pytają mnie, czy to prawda, że krzaczki porzeczki potrafią mówić. Wprawdzie pytanie to jest dla mnie nieco dziwne, ale odpowiem na nie: oczywiście, że tak! Wszystkie krzaczki porzeczki, jakie kiedykolwiek poznałem, posiadają organy umożliwiające im mówienie. Co nie znaczy, że zaraz z każdym wdają się w dysputę.
Inni nie dowierzają, że sam zapisuję swoje wspomnienia. Mówią, że robi to jakiś znany pisarz, który tylko podszywa się pode mnie. Kiedy wymieniają nazwisko pisarza, okazuje się, że wcale nie jest on taki znany. W każdym razie, w naszym ogrodzie nikt o nim nie słyszał.
Adwersarzom powątpiewającym w moje zdolności anty-analfabetyczne, powiem tak: jestem wprawdzie krzaczkiem, w dodatku porzeczki, ale to wcale nie oznacza, że z mocy roślinnej niemocy jestem nieczytaty, niepisaty i niekumaty. I dodam, że na co dzień używam języka porzeczkowego, ale znam również inne języki. Musiałem się ich nauczyć, gdyż porzeczkowego używa stosunkowo wąskie grono istot zamieszkujących naszą wspólną planetę Ziemię. W dodatku istoty te zaliczane są – z niezrozumiałych dla mnie powodów – do flory. My, krzaczki porzeczki, określamy siebie mianem Homo porzeczkus.
Pamiętam, jak to było, gdy uczyłem się polskiego.
To trudny język, gdyż mówisz w nim nie to, co myślisz, tylko myślisz to, co mówisz. Poza tym należy jak najczęściej używać pewnego przerywnika, słowa, które wywodzi się od rdzenia „kur”, czyli od koguta, samca kury domowej, co – zadziwiające – wcale nie utrudnia porozumienia, lecz je wręcz przyspiesza. Przyjmuje się, że ten, kto nie używa przerywnika pochodzącego od kura, jest źle wychowany. Dlatego wszyscy używają go stale. Gdy większa grupa ludzi rozmawia po polsku, można mieć wrażenie, że jest się na kurzym targu. Albo że w pobliżu odbywają się walki kogutów. Wrażenie to potęguje się, gdy rozmówcami są człowiecze samce.
Pisownia polska jest jeszcze bardziej skomplikowana. Tak karkołomna, że nie można tego wyrazić i zapisać w żadnym innym znanym we wszechświecie języku. Dlatego też nikt tego nie robi.
Z punktu widzenia języka porzeczkowego język polski jest chybioną formą pisma obrazkowego i nasi naukowcy zaliczają go do języków niskopiennych i małokrzaczastych, ponieważ zbyt rzadko spotyka się w nim prawdziwe krzaczki. Winę za to ponosi oczywiście bezfantazyjny alfabet łaciński, w którym język polski jest zapisywany. Języki średniopienne i średniokrzaczaste to, przykładowo, ukraiński i birmański. Japoński, koreański i chiński zaliczane są do języków wysokopiennych i wysokokrzaczastych. Ze zrozumiałych względów tych języków krzaczki porzeczki uczą się najchętniej i najszybciej.
Dla zobrazowania niskiej krzaczkowatości języka polskiego pozwolę sobie wymienić kilka nieudolnych krzaczków, a mianowicie: „rz”, „ż”, „cz”, „ć”, „ś”, „ę”, „ą”, „ch”. Krzaczki te mogą łączyć się w pary, w trójkąty, a nawet w czworoboki, gwiazdy pięcioramienne i stożki. Rzadko to jednak robią, gdyż krzaczyzm uchodzi wśród tubylców mówiących po polsku za przejaw perwersji. Jednym z najpiękniejszych połączonych krzaczków języka polskiego jest „szcz”. Nie należy go jednak pomylić z innym, niemniej pięknym krzaczkiem:„strz”, gdyż wtedy z pięknego rzeczownika „strzała” powstać może niepiękny czasownik.
Tulipan zaczął się znowu wymądrzać i oświadczył, że najbardziej arcypolski krzaczek to „żółć”. Na jego miejscu uważałbym z takimi uwagami. Jak tak dalej będzie robił, to może stracić cebulkę. Bo gdy mnie żółć zaleje, to będę musiał ją na kogoś wylać.
Pisać po polsku uczyłem się na korespondencyjnych kursach prowadzonych przez pierogi. Trwało to tak długo, póki nie skończyły mi się znaczki. Miałem ich cztery. Stąd błędy, jakie niekiedy popełniam. Trudno byłoby jednak zwalić winę za to na pierogi. Tym bardziej, że w tym wypadku chodzi o leniwe.
Mówiony język przyswoiłem sobie od rabarbaru. Zaprzyjaźniony tulipan zdradził mi w zeszłym roku, że rabarbar używa gwary poznańskiej i mówi z akcentem, co podobno też mi się udzieliło. Z miny tulipana wywnioskowałem, że to chyba nie wróży mi nic dobrego na przyszłość. Bądź wprost przeciwnie.
Na zakończenie dzisiejszego blubrania powiem, że w naszym ogrodzie jest wprawdzie ciemno jak w miechu, ale w fioletowym poblasku swoich liści widzę, jak szpycuje na mnie z winkla jakaś parchata bździągwa. Obym tylko znowu w coś się nie wplątał. I oby tą bździągwą nie był czasami rabarbar. Bo wtedy czeka mnie ciężka noc.
© Dariusz Muszer
►oficjalna strona internetowa autora