Ustrzyki Górne 2 maja
Po wczorajszych siedmiu godzinach w maśle, miodzie i smalcu dziś Małą i Wielką Rawkę chrupiemy już swobodniej. Najpierw szosą w stronę Brzegów Górnych i na Przełęczy Wyżniańskiej skręcamy w góry Bieszczadzkie. Smalec więcej jak masło. Raz-raz dość szybko mijamy dwie wycieczki zakładowe i grupy młodzieży z plecakami jak wozy cygańskie. Przemykamy między bukami. Stromizny i skałki. Ciężko bez masła. Słońce. Wdrapujemy się razem na Rawki. Deszcz. Tuż za Wielką Rawką jakiś postument żelbetonowy stoi. Co to? Pytam Przem. Przem nie wie. Żelbetonowy patyk na grzbiecie górskim jakoś tak śmiesznie wygląda. Ludzie mówią, że to resztki stanowiska geodezyjnego i wieży triangulacyjnej. Niech im będzie. Dla mnie to kutas ze smalcu.
Deszcz moczy, zbiera się na burzę. Mijamy rodzinę ze Śląska. Gadają aż huczy po połoninach. Zerkamy z Przem na ukraińskie Bieszczady rozleglejsze niż nasze. No ale jakie one tam ukraińskie lub polskie? Bieszczadzkie one są. Siadamy w bacówce pod Małą Rawką - to jedna z niewielu w tym rejonie bacówek. W środku tłoczno, duszno. „Flaczki raz, Ewa!”, „Ewa, flaczki!” – krzyczy z okienka niemłoda Indianka. Ewa zdziwiona podchodzi i bierze talerz. Na jednej ze ścian bacówki wiszą za gablotą jakieś ręcznej roboty wisiory, bransoletki i inne duperele. Książki bieszczadzkie, poezje, mapy, czapki. No, czego tam nie ma! Biorę dwa piwa i umykam.
© Maciej Wróblewski