Bieszczady rozkładają się połoninami. Bukowina jeszcze nie ma koloru, ale zieleni już sporo mimo zimnej wiosny. Ciągniemy z Przem po bieszczadzkim smalcu dalej, wyżej. W drodze na Tarnicę słońce dogrzewa i łapie nas pierwsze zmęczenie. Tak się właśnie objawia niemłodość. Gadamy z Przem idąc w smalcu. Oblepione buciory robią się ciężkie i niestabilne. Trzeba uważać, mówi Przem. Kiwam głową ślizgając się. Dalej i wyżej na Tarnicę. Przed nami grupa rodzinna z dziadkiem z długą siwą brodą. Mijamy ich, bo my dalej i wyżej. Tarnica z metalowym krzyżem wypełniona ludźmi. Wszyscy nie mieszczą się na szczycie, więc robi się kolejka. Patrzymy się na połoniny, po których chmury kicają. Coś jemy i pijemy. Obowiązkowe zdjęcia. Schodzimy i idziemy dalej Przełęczą Goprowską na Bukowe Berdo. Przed nami 4 godziny solidnego smalcu. Przem zachwala widoki i one zaraz się ujawniają w słońcu. Łagodności bieszczadzkie zachęcają, żeby zejść ze smalcu wydeptanego i puścić się w dół na złamanie karku. Gdzieniegdzie leży jeszcze śnieg, ale jego dni są policzone.
Za Przełęczą Goprowców w górę postroili 1000 stopni schodów, które nie są schodami. Bieszczady zatłuczone buciskami się sypią, pękają, dziurawią się, więc bieszczadowcy to i owo spinają, podpierają. Ot, robią tak byle za bardzo Bieszczady nie trzeszczały. Połoniny jak malowane. Wszędzie smalec i masło, a czasem to i nawet miodu trochę się znajdzie. Słońce piecze jak w lipcu. Deszcz kropnął dwa razy na masło, smalec i miód. Zmęczeni mijamy wchodzących na Tarnicę z Bukowego Berda. Stamtąd widać pasmo Krzemienia. Jaki tam Krzemień, to smalec. Przem mnie te widoki wciąż zachwala. Może i one piękne. Patrzę, mijam, mijają mnie rzadziej, coraz mniej tych ludzi. Małe, zupełnie małe dziewczynki z warkoczykami jak z obrazka jakiegoś, buciki mają takie ładne, prawie jak to Bukowe Berdo. Łania albo koza skoczyła skądś dokądś. Skałki sobie rosną na tym smalcu, maśle i miodzie. Ci, którzy wchodzą, mają miny nieszczęśliwe, a ja nie wiem dlaczego, choć tu tak pięknie: ładne warkoczyki podskakują na ładnej główce. Ktoś rozpytuje o plastry. Matka pochyla się nad siedzącą na kamieniu córką zdejmującą uwalane w smalcu nowe buty. Oj, nowe buty cisną, drą skórki z pięt. Tyle ludzi, a nikt nie ma plastra. W końcu jakiś brodaty młodzieniec jak wybawiciel wyjmuje pęk umazanych w smalcu plastrów i rzuca pod nogi dziewczyny. „Oj, zuch, zuch!” – mówią. A on ma wszystko. Taki z niego książę Bieszczadów.
© Maciej Wróblewski