Do BygdØy płyniemy kilkanaście minut w towarzystwie Anglików, Niemców, Rosjan, Holendrów. Większość wysiada na pierwszym przystanku, skąd najbliżej do muzeum etnograficznego. Justyna i Viola decydują, by tam najpierw zajść i posmakować norweskiej tradycji. Pieczołowitość, z jaką odtworzyli Christianie dawne domostwa, jest godna pozazdroszczenia; w niektórych izbach w tradycyjnych strojach gospodynie wypiekają smakowite podpłomyki i częstują nimi gości. Zabudowa nie jest gęsta: większość chat zbudowana jest na palach i być może dzięki temu sprawia wrażenie przestronnej. Wszystkie chaty są niskie, ale zapewne funkcjonalne. Zachodzimy do chaty mieszkalnej, karczmy, oglądamy budynki gospodarcze, kuźnię, rodzaj piekarni, kościół. Cechą charakterystyczną domów jest to, że wszystkie dachy porasta trawa. W okresie wiosenno-letnim był to rodzaj kamuflażu i chronił mieszkańców przed atakiem rabusiów. Zimą warstwa ziemi i trawy stanowiły dobrą izolację. Wszystkie chaty miały bardzo małe nisko osadzone okna, niskie sklepienia i solidne progi.
Pojawiają się dzieci, prowadzone przez młodych mężczyzn. To tutaj widok zwyczajny, nawet informacyjne znaki dotyczące pieszych pokazują mężczyznę trzymającego za rękę dziewczynkę - wyraziście zaznaczone kitki czy warkocze oraz sukienka nie pozostawiają wątpliwości.
Zwiedzanie muzeum Kon-Tiki i Farm, zdobywców bieguna. Norwegowie bardzo sprawnie pokazują wydarzenia związane ze swoją historią w sposób przemyślany, systematyczny i merkantylny. Tu niewiele jest za darmo. Być może jest to najlepsze na zgłodniałych Europy niebiednych przybyszy z Dalekiego Wschodu.
© Maciej Wróblewski