Krótki research przydomowej biblioteki. Nieuporządkowane, bez ładu porozrzucane cenne książki. Przeglądam zbiór prac Siemieńskiego, a potem „Zeszyty Historyczne” robione przy „Kulturze” Giedroycia. Sięgam po Goetla i otwiera mi się na eseju rzymskim, o którym wczoraj myślałem, pamiętając ten właśnie tekst z dawniejszych moich emigracyjnych skłonności.
Ferdynand Goetel doświadczał Rzymu jak się doświadcza życia. Widział go organicznym tworem, rodzajem istnienia w swej mądrości rozsądnego, samostanowiącego życie i podporządkowującego sobie ludzi.
„Ale Rzym, mówię, jest wspaniały i o humory ludzkie, choćby jak uzasadnione, nie dba. (...) Jest wreszcie i Rzym miastem w sam raz wielkim. Jakaś mądra ręka, czuwająca nad miastem, powstrzymywała rój ludzki przed sypaniem kretowisk wielomilionowych stolic. Cywilizacja techniczna nie wyjałowiła tu urody życia, tak jak się stało gdzie indziej. Przepływający miastem Tyber ma nurt swobodny a brzeg zielony i nie wykoślawiony protezą betonowego bulwaru. Na Nadtybrzu rosną zielone gaje, zarzucone swobodnie na kamienny postument miasta. Rzym można przemierzyć w każdą stronę piechotą, bez nudy i ogłupiającego znużenia. Co krok kamień czy ławka, na której można przysiąść. Lub stołek ulicznej winiarni”.
Pisane przed ponad pół wiekiem słowa Goetla wciąż są aktualne. Rzym dziś bardziej zatłoczony niż po wojnie, bardziej głośny i wypluwający codzienną papkę turystyczną broni się przed degradacją. Tu życie ma własną barwę i ton, mimo że coraz bardziej nabiera barwy i tonu nieszczęśników napływających do Wiecznego Miasta z Afryki czy Bliskiego Wschodu. Nie brakuje też Polaków, Rosjan. Tych pierwszych, reprezentowanych przez młodzieńców w wieku studenckim, spotkałem na jednym z mostów przy Pałacu św. Anioła. Zarośnięci, niedomyci, z zapałem walący pałkami w naprędce skleconą perkusję, składającą się z dwóch plastikowych misek, kilku opróżnionych pojemników po oleju napędowym i jednej patelni. Wytwarzali hałas nieznośny, ale dzięki temu przebijali się przez nawoływania ciemnoskórych, zachwalających sprzedawane przez siebie torebki, portmonetki i figurki zrobione z zapałek. Niewielu przechodniów zwracało na tę oryginalną orkiestrę uwagę, a Tyber słyszał pewnie niejedno.
Mercoledi, 27 listopada 2013 (1)
© Maciej Wróblewski