26 września 2016, 1
Niechcący do UMCS lublińskiego jadę. Konferencjujący będę, choć mi mózg wyleciał. Biorący się robię za pisanie. Ale czy ja wiem, czy w ogóle będzie mi się pisało. Wczesne popołudnie gromadne na Toruń Main Station. Spotykam Stasia K., który też jak ja konferencjuje. On w Krakowie, ja w Lublinie. Kilka zdawkowych słów, miękkość S. przypomina mi jego ojca. Takie serdeczne myśli, których nigdy nie wypowiem.
Lubomirski podjeżdża sympatycznie wolno, ostatnie słowa wymiany z Violą, żeby zaraz wyjść na korytarz na machanie ręką. Walizki, torby, zamieszanie, ścisk, pisk, wchodzenie na stopnie wysokie jak Mount Everest. Starsza pani siwa jak gołąbek mocno pulchna cierpliwie kładzie swe sine wałki na stopnie. Mógłbym pomóc, ale nie mogę. Asekuruję myślą, mową i zaniedbaniem swoim.
Siadam w 14 wagonie na 14 miejscu. W kabinie rodzinnie, bo dwie dziewczynki kręcące się mocno, starość obok mnie męska z książką grubaśną wietrzącą się na stoliku, co to pod oknem rozkładan jest. Naprzeciw niego żona z różowym paskiem zegarka, który dwa razy wokół nadgarstka jej jest owinion, chyba w książce mniej grubej zaczytana. Starsza z dziewczynek zaczytana w fantastykach, które znam. Duszno. Kanapka w ręce tej i tamtej śmiga, jakby nigdy już nie miała gęba jeść.
A nasz przedział widzący jestem: numerki piękne nad fotelami podoklejali, a między nimi inne nalepki różowe i interesujące jak jazda pojazdem szynowym: „Usiądź wygodnie i zbierz siły przed festiwalami odwiedź sceny muzyczne T-Mobile electronic beats”. A na innej jest tak pięknie: „Ile jesteś w stanie zrobić dla innych? Wyznacz sobie cel i pamiętaj – mierz wysoko”.
© Maciej Wróblewski