27 września 2016, 4
Południe mnie dochodzi siedzącego. Zaraz muszę walizę brać i ujeżdżać. Lublin zaraz tracić będę, jestem tracący i tyle.
Wstępuję przypadkowo do antyku sklepu. Pani i pan pośród drobiazgów starych i starszych. Upatrujący jestem kotka dla Violi. Duże i lekkie, pachnące chwytam, dotykam i patrzę im w ślepia niewiedzący dlaczego ja tu kota szukam. Boże miłosierny ja nie chcę kota kupować. Robię się coraz bardziej kupujący. Żądam ciemnego, najlepiej czarnego. Pani i pan mnie rudego dający a ja odmawiający. A jest w szafie może ciemniejszy, pani i pan mówią. Szurają psami z laki i innych materii, a ja przy kocie obstaję. W końcu jest taki bardziej tajemniczy egipski, faraoński a nie lubliński kot. O ten jest nadzwyczajny, pani i pan mówią. A z czego on? pytający jestem. A no nie wiadomo z czego, pani i pan mówiący. Boże miłosierny, po co mi ten kot egipsko-lubliński, jak go w drodze nakarmię? Muszę dać 60 polskich. Boże miłosierny, a na co on mnie i Violi. Maskaradujący jestem. Dam 50 – mówiący jestem. Aj, stracę za takiego tajemniczego kota. 55 pani i pan mówiący. Dobijam Boże miłosierny targu i biorę kota za 53. Absurdalnie mnie poniosło. Kładący go jestem do chlebaka obok pokruszonego lublińskiego obwarzanka z grubą solą i kminkiem jak mysie bobki.
Schodzący jestem w dół. Gubię Lublin. Wszystko architektonicznie robi się mniejsze, ciemniejsze. Handel wychodzący na chodniki. Śliwki, jabłka i grusze zachwalają się w pulchnych ustach babuszki. Muchy nad nią i w niej. Przechodzący przez strumień mostem wygodnym jestem. Wchodząco mi się robi, gdy ruch wielki przelotowy widzę, trzeźwieję. Słychać gwizd pociągu.
© Maciej Wróblewski