Droga z Kujaw przez Mazowsze na południe Podlasia. Z Violą autostradą „Jedynką”. Krótki postój w czymś bardzo nieokreślonym. Jemy sałatkę, pijemy kawę pośród reklam prezerwatyw i środków higienicznych. Muza wyje z głośnika. Drzwi do tego przydrożnego przybytku w ciągłym ruchu. Żywa kolejka zgłodniałych i ogłuszonych jazdą. Stoliki uwalniają wciąż nowych najedzonych. Przed dalszą jazdą kibelek. Pisuar gra i pluszcze wodą. Zwijam się do kolejnego punktu. Pianka spada mi na dłonie, machinalnie pocieram je pod strumieniem wody. Podchodzę do suszarki – to moja ostatnia higieniczna stacja. Wychodzę w bladą ciepłość września. Viola czeka uśmiechnięta. Błogosławię naszą drogę.
Doświadczenie autostrady nie ma sobie równych dla kogoś, kto nie dorastał jak ja w gwałtownych szybkościach. Wszystko wokół śmiga i dużo wygody, ale mało miejsca. Przestrzeń stłamszona wężami samochodów na wyścigi. A kto ich tam wszystkich potrafi zatrzymać – mijanki. Interesujące mijanki ciężarówek. Długo siłują się między sobą, się ścigają albo przez okno na siebie patrzą, jadąc obok. Nieraz trwa to długo, a my i tamci z tyłu grzecznie, wolno jak na autostradę. Może jednak to pozór, mówię do Violi, że to tylko widok zza małej kierownicy mojego auta w kolorze papirusu? A rzeczywistość trzydziestotonowej monady ma się zgoła inaczej? Pytam i milknę. Jazda na Włocławek, a tak naprawdę Włocławki, bo jest Północny, Centralny i Południowy. Autostrada rozmnaża nam miasta jak Jezus rozmnożył pokarm.
© Maciej Wróblewski