Gospodyni wita swoimi specjałami i staje mi w gardle wspomnienie babci Przestrzelskiej Jadwigi z domu Krupa, też mieszkanki Podlasia. Z domu bogatego, gospodarskiego, więc musiała zadbać o jedzenie swoje i dla najbliższych. Szynki, baleronu, kindziuka, kaszanki własnego wyrobu zawsze pod dostatkiem było w trudnych i głodnawych czasach. Tu podobne smaki tłuste, ale bez majeranku. Zajadamy się tymi specjałami. Herbata z torebki. Mleko z kartonu. Dżem ze słoika. Ciastko herbatnikowe obracam w ręku. Maczam w herbacie z torebki. Napuchnięte ciało bez smaku wprost wpycham do ust. A więc tak tu jest pod Św. Górą Grabarką.
On pop, ona żona popa. Od razu przywitał nas pop dowcipem: „Jaka różnica między domem księdza a domem popa? U popa pieluchy przed domem, u księdza za domem”. Śmieje się, my nietęgo, bo teraz nie tetrowe, ale jednorazówki do tyłków dzieciaków się używa. Gospodarze najpierw tu żyli w dzieciństwie i wczesnej młodości, potem za chlebem do Stargardu Szczecińskiego. Na koniec, gdy ojciec gospodyni umarł, starą żonę pod św. Górą Grabarką zostawił, oni musieli wrócić. Więc wrócili na gospodarkę. Agroturystykę sobie zrobili. Patrzę na te morgi łąk i dziewiczych traw ani pięknych, ani brzydkich, po których stara matka chodzi. Nie wiem, co o tym myśleć.
© Maciej Wróblewski