Upał, taki jaki mamy za oknem, nie sprzyja pisaniu wierszy. Chyba że wieczorkiem w pobliskim pubie przy zimnym piwku. Ale i to nie to – umysł jakiś ociężały. Zresztą, jak tu rozstrzygać egzystencjalne problemy, gdy kapie z nosa pot, a płuca rozpaczliwie szukają w powietrzu tych 21% tlenu…
Ale można planować. Nawet nie napisanie wiersza, ale przynajmniej jakąś poetycką imprezę – wino, kobiety i śpiew (nie mylić z sex, drugs and rock’n’roll).
I w tym upale rodzą się plany. Narodził się plan wspólnego autorskiego wieczoru z Ewą Poniznik (pisałem o niej w ostatnim wpisie) połączonego z recitalem tzw. poezji śpiewanej w moim skromnym wykonaniu. Gdańsk Oliwa, Galeria Warzywniak, 29 sierpnia, godzina 18.
Mój serdeczny przyjaciel-poeta Marek Czuku stwierdził, iż nasze wiersze się uzupełniają i że to dobry pomysł. A ja Markowi wierzę. Bo niby czemu nie?
Ale co ma to do upału? Ano to, że myśli zaczynają wybiegać do kawiarnianych, wyjętych z bohemy, klimatów i włączonej tam klimatyzacji. Bo tu tylko mały na biurku wiatraczek na USB, który nawet nie potrafi egzystować bez włączonego komputera. Niejeden z nas już nie potrafi.
Kiedyś jeden znajomy informatyk powiedział, że źle się czuje, kiedy nie słyszy szumu komputera…
Ale co to ma do upału? Chyba już nic. Chyba czas na chłodny prysznic, zimne piwo i może jednak się coś napisze…
© Zbigniew Wojciechowicz