Czy to dobrze, że powracam do słów Herlinga-Grudzińskiego: „Jestem zdania, że istnieje pewna nieprzekraczalna granica tego, co wolno ludziom powiedzieć o ludziach”? To jasne, że one mnie nie powstrzymają, nie w tym rzecz, bo i nie szło o to, ażebym życzył sobie czegokolwiek, co by mnie mogło powstrzymać. Nie szedłem w to miejsce, by szukać zaklęć ludzkości. Wydaje mi się, że podobnie i dziecko nie rodzi się po to, aby znaleźć swój cel w całkowitym zaszczepieniu, zaimmunizowaniu.
To oczywiście nie oznacza, że mój cel jest określony i zliczony – cynicznie skalkulowany. Wydaje mi się raczej naiwny aniżeli sprytny: bo na pewno nie aspiruję do stworzenia polskiego Listu jasnowidza, zwłaszcza półtora wieku po jego mistrzowsko niepowtarzalnym napisaniu. Chcę pisać, jedynie tego pragnę: bezprzedmiotowo, co jednak nie oznacza, że bezkierunkowo.
Frapuje mnie Dziennik pisany nocą, jednak tylko – czytany od końca, a więc od tomu szóstego (z lat 1997-2000) do pierwszego. Co do materii tego, o czym powiem za moment – nie jestem jeszcze całkowicie zdecydowany, podejrzewam jednak, że wysiłek Herlinga, aby naraz rozwiązywać zagadkę sierpniowych samobójstw w Rzymie w trakcie upałów każdego lata, morderstw pedofilskich we Włoszech (ze szczególnym okrucieństwem), pogromu kieleckiego, seksualizacji młodej, europejskiej poezji – bardziej mnie przekonuje przez swój dramatyczny symultanizm niż jego kalkulowane notatki o Hannah Arendt z Godziny cieni, a nawet niekiedy (Boże, broń przed szalbierstwem) same rozważania Arendt.
Gdy Herling pisze o włoskich pedofilach, zastanawia się nad tym, czy słusznie postępował, całe życie występując przeciw karze śmierci, przypuszcza wszelako, że podobne bolączki trapiły w swoim czasie abolicjonistów. Może my również, i może jeszcze ja również – nie jesteśmy niczym więcej niż grupką popękanych wewnętrznie rebeliantów. Naczyń, które wcale nie służą, naczyń, przez które tylko... przemawia ich wzór. Toteż – nie określa ich bynajmniej rzekomość, ale podobnie nie określa ich bynajmniej celowość. Co z tego, że prawda o nas leżałaby zatem pośrodku, skoro awers z rewersem – pozostawałyby znakomicie pozacierane?
© Karol Samsel